niedziela, 7 sierpnia 2016

Jeszcze bardziej znienawidzić Miłość


Lumos! A nie, nie ten fandom.
Pamiętacie scenę z "Domu Hadesa", w której Jason i Nico spotykają Kupidyna? Ci, którzy to czytali, na pewno. Jeśli podobnie jak ja zastanawialiście się, jak wyglądała z punktu widzenia Nico... oto odpowiedź.
Pisanie tego bolało. Naprawdę. Nigdy aż tak nie weszłam bohaterowi do głowy i szczerze, mam nadzieję, że już nigdy nie będę musiała tego robić. Nie w tak trudnej dla niego sytuacji. To naprawdę bolesne.
Tym wesołym akcentem kończymy wstęp.
Organizacyjnie: wszystkie dialogi są słowo w słowo skopiowane z książki "Dom Hadesa" Ricka Riordana w tłumaczeniu Andrzeja Polkowskiego.
Zapraszam do lektury!








To było zdecydowanie za dużo, jak na jego gust.
Najpierw Jason postanowił przenieść ich ponad murami. Wiatrem. Nawet nie pytając go o zdanie.

Teraz Fawoniusz zamienił ich w wiatr. Najwyraźniej dla boga nie było to problemem, ale Nico miał coś przeciwko. Nawet sporo. Nie lubił latać. Może Jason i Fawoniusz tego nie zauważyli, ale był dzieckiem Podziemia. Lepiej czuł się, mając pod stopami ziemię. Pływanie Argo II po morzach jakoś znosił, między Posejdonem i Hadesem nie było tak źle, ale Zeus… to zupełnie inna sprawa. No i mimo wszystko Nico wolałby spaść do wody, a nie w pustkę.

Gdy lecieli, Nico czuł obok siebie obecność Jasona. Obaj rozglądali się – o ile było to możliwe, gdy nie ma się oczu. Szybko opuścili przestrzeń nad Splitem i zbliżali się do gór. Pod nimi przesuwały się wzgórza, akwedukty, winnice… W końcu dotarli do ruin jakiegoś rzymskiego miasta, w dużej części zarośniętych mchem i trawą.

Bóg opuścił ich koło jednej ze złamanych kolumn. Znajdowali się teraz w dolinie, pośrodku umarłego miasta.

Nico z powrotem stał się człowiekiem. Była to dla niego ulga, bo mimo nagłego uczucia ciężkości preferował tę formę. Bycie wiatrem kojarzyło mu się trochę z byciem duchem, a tych miał dość po długich dniach spędzonych na Łąkach Asfodelowych.

Jason podziwiał widoki – a było co podziwiać, bo te ruiny były kiedyś naprawdę niesamowitymi budynkami – i ucinał sobie z bogiem zachodniego wiatru pogawędkę o przeszłości. Nico miał ważniejsze problemy. Ignorował ich, póki Fawoniusz nie powiedział:

- Tu był dom Kupidyna.

Wypowiedziane imię potoczyło się echem po ruinach, jakby powtarzane szeptem przez duchy.

Nagle Nico poczuł się jeszcze gorzej niż wcześniej. Jego nogi ugięły się pod nim zupełnie wbrew niemu i musiał oprzeć się o kolumnę, by się nie przewrócić. Zrobiło mu się niedobrze.

Jason zauważył, że coś jest nie tak.

- Hej, stary… – Ruszył ku niemu, ale Nico powstrzymał go ruchem ręki. Nie chciał pomocy, nie chciał litości, a już na pewno nie chciał w tej chwili bliskości. Musiał poradzić sobie z tym sam.

Wiedział, na kogo czekają. Jason oczywiście też, ale on nie miał  pojęcia, co to oznacza dla syna Hadesa. Nico natomiast doskonale zdawał sobie z tego sprawę i w tej chwili zgodziłby się nawet na okrążenie w postaci wiatru całej kuli ziemskiej, byle tylko stąd zniknąć. Na to jednak nie było szans.

Di Angelo spojrzał w dół i bez zdziwienia zauważył, że otacza go krąg martwej trawy. Jak zwykle zabijał wszystko w okolicy. To cud, że mając go na pokładzie, Argo II był jeszcze w jednym kawałku.

- Ach… – Fawoniusz przybrał obrzydliwie współczujący wyraz twarzy. – Nie dziwę się, że opanował cię strach, Nico di Angelo. – Chłopak miał ochotę rozkazać bogu, aby się zamknął. – Wiesz, jak to się stało, że ja skończyłem jako sługa Kupidyna?

Jason wyraźnie nie wiedział, o co chodzi. Nico nie zamierzał mu niczego tłumaczyć.

- Ja nikomu nie służę – wymamrotał. – A zwłaszcza Kupidynowi.

Głupi bóg wiatru postanowił to zignorować.

- Zakochałem się w śmiertelniku. Miał na imię Hiacynt. Był… naprawdę niezwykły.

Jason wydał z siebie jakiś zduszony dźwięk.

- Tak, Jasonie Grace. Zakochałem się w mężczyźnie. To cię szokuje?

Nico wiedział, wiedział, że Jason będzie zaskoczony. Że będzie czuł obrzydzenie. Wcale mu się nie dziwił. To było… nienaturalne, okropne. To nie czegoś takiego życzyli sobie tytani i bogowie, stwarzając człowieka i prowadząc go przez życie. To nie powinno istnieć. Jason miał pełne prawo do takiej reakcji.

- Chyba nie – odparł. Nico rozumiał go. Blondyn nie chciał kłócić się z bogiem. To był dobry wybór. Mieli wystarczająco dużo problemów.

- Więc… Kupidyn trafił cię swoją strzałą i zakochałeś się, tak?

Fawoniusz przewrócił oczami. Nico zrobiłby to samo, gdyby akurat z całych sił nie starał się powstrzymać drżenia nóg.

- Mówisz, jakby to było bardzo proste – odpowiedział bóg. – Niestety, miłość nigdy nie jest prosta. Bo, widzisz, Apollo też zakochał się w Hiacyncie. Dowodził, że są tylko przyjaciółmi. No, nie wiem. Ale pewnego dnia natknąłem się na nich, jak grali w quoit…

- Quoit? – zapytał syn Jupitera.

- To gra polegająca na rzucaniu takimi pierścieniami. Jak podkowami – wyjaśnił Nico. Nawet nie starał się przybrać przyjemniejszego tonu.

- Coś w tym rodzaju – przytaknął bóg. – W każdym razie poczułem zazdrość. Zamiast zapytać ich wprost i poznać prawdę, poruszyłem wiatrem i ciężki metalowy pierścień ugodził Hiacynta w głowę, no i… – Wziął głębszy oddech. Nico słuchał go uważnie, mimo że znał tę legendę. – Kiedy Hiacynt umarł, Apollo zamienił go w kwiat, w hiacynt. Jestem pewny, że Apollo srogo by się na mnie zemścił, ale Kupidyn otoczył mnie swoją opieką. Zrobiłem coś strasznego, ale oszalałem z miłości, więc oszczędził mnie, pod warunkiem że będę dla niego pracował. Na zawsze – dokończył Fawoniusz.

KUPIDYN.

Bezcielesny głos znowu przetoczył się echem po całej dolinie. Fawoniusz wstał.

- To sygnał dla mnie – rzekł. – Przemyśl dobrze, co zrobisz, Nico di Angelo. Kupidyna nie oszukasz. – Słowa jakoś dziwnie obijały się wewnątrz czaszki chłopaka, nie do końca do niego docierając. – Jeśli dasz się ponieść złości… no cóż, spotka cię jeszcze gorszy los niż mnie.

Bóg zniknął w smugach złota i czerwieni. Ziemia zatrzęsła się. Obaj herosi dobyli mieczy.


- A więc o to chodzi.

Jason obrócił się gwałtownie. Nico też usłyszał ten głos, ale nie potrafił go zlokalizować. Poza blondynem nie widział nikogo.

- Przyszliście po berło.

Di Angelo dostrzegł, jak mięśnie na karku i ramionach Jasona tężeją.

- Kupidynie! – krzyknął. – Gdzie jesteś?

„Naprawdę sądzisz, że po prostu ci odpowie?”, chciał zapytać Nico, ale nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.

Usłyszeli śmiech. To było tak, jakby otoczył ich ze wszystkich stron – piękny i głęboki, ale przerażający. Gdy wybrzmiał, Kupidyn odezwał się.

- Tam, gdzie najmniej się mnie spodziewasz. Z miłością zawsze tak jest.

Mógłby przestać mieć rację, pomyślał gorzko syn Hadesa.

Jason nagle przewrócił się i pojechał na plecach przez ulicę, jakby popchnęła go jakaś niewidzialna siła. Stoczył się po schodach i zniknął Nico z oczu.

Kupidyn musiał polecieć za nim, bo czarnowłosy nie czuł już jego obecności. Poczuł się odrobinę lepiej – o jakąś jedną setną procenta. Ruszył tam, skąd spadł drugi chłopak.

- Nic ci nie jest? – Podszedł do niego z wyciągnięta ręką. Jason skrzywił się, wciąż leżąc na ziemi, i przyjął pomoc.

- Nie. Po prostu dałem się głupio zaskoczyć – odparł.

- Och, czyżbyś się spodziewał, że będę grać czysto? – zakpił Kupidyn. – Jestem bogiem miłości. Nigdy nie gram czysto.

Zamknij się, krążyło Nico po głowie, ale nie zdążył nawet pomyśleć o powiedzeniu tego na głos. Jason machnął mieczem tuż przed klatką piersiową syna Hadesa, gdzie właśnie zmaterializowała się strzała. Odbita, uderzyła w mur, a chłopaków obsypały odłamki wapienia.

Rzucili się w górę, na schody. Nico został pociągnięty przez Jasona w bok. Ułamek sekundy później na ziemię runęła przewrócona podmuchem wiatru kolumna. Chłopak już by nie żył, gdyby nie blondyn.

- Ten facet to Miłość czy Śmierć? – Jason był wściekły. Nico nie dziwił mu się. Sam z chęcią nadziałby teraz tego sadystycznego boga na sto jego własnych strzał.

- Zapytaj swoich przyjaciół. – Bóg postanowił sam udzielić odpowiedzi. – Frank, Hazel i Percy spotkali już mojego odpowiednika, Tanatosa. Wiele się nie różnimy. No – dodał po zastanowieniu – Śmierć bywa łagodniejsza.

- Chcemy tylko berła! – zawołał Nico. – Próbujemy powstrzymać Gaję. Jesteś po stronie bogów czy nie?

Zarzucanie Kupidynowi zdrady było głupim pomysłem i chłopak przekonał się o tym bardzo szybko. Druga strzała wbiła się w ziemię między jego stopami. Musiał od razu rzucić się do tyłu, gdyż wybuchła ogniem.

- Miłość jest po każdej stronie. I po niczyjej. Nie pytaj, co miłość może zrobić z tobą.

Jason mruknął pod nosem coś o walentynkowych kartkach i nagle obrócił się. Przeciął mieczem powietrze – i nie tylko, bo obaj usłyszeli warknięcie. Kilka kropel ichoru spadło na kamienie.

- Bardzo dobrze, Jasonie Grace. – Nico miał wątpliwości, czy to naprawdę pochwała. – W końcu potrafisz wyczuć moją obecność. Większość herosów nie zdobyłaby się na nawet takie tylko draśnięcie prawdziwej miłości.

- Więc teraz dostanę berło?

Bóg miłości raz jeszcze roześmiał się. W jego śmiechu nie było ani krzty ciepła.

- Niestety, nie możesz nim władać, Jasonie Grace. – I znowu wcale nie brzmiało to, jakby Kupidynowi było przykro. – Tylko dziecię Podziemia może wezwać zmarłych legionistów. I tylko rzymski oficer może nimi dowodzić.

- Ale… - Jason zawahał się. Nico nawet mu współczuł. Z jakiegoś powodu bóg uznał, że chłopak nie da rady wypełnić tego zadania, i to musiało być druzgocące. Blondyn jednak szybko się pozbierał.

- Po prostu daj nam to berło. Nico może wezwać…

Nie zdążył dokończyć zdania. Nico zobaczył błysk, a chwilę później trzecia strzała wbiła się w jego prawe ramię.

- Nico! – wrzasnął Jason.

Chłopaka zamroczył ból. Bywał już ranny podczas bitew, ale to… ten grot jeszcze podsycił w nim to jedno uczucie, a także wszystkie nieodłącznie mu towarzyszące: strach, stres, zdenerwowanie. Di Angelo poczuł, jak jego gardło bardziej się zaciska. Chyba tylko cudem nie upuścił miecza.

Strzała rozpłynęła się w powietrzu. Nico nie został ranny, nie wypłynęła z niego ani kropla krwi. Ból jednak pozostał.

- Dość tych gierek! – krzyknął. – Pokaż się!

- Nie można bezkarnie spojrzeć w prawdziwe oblicze miłości.

Zawaliła się kolejna kolumna. Tym razem przygniotłaby Jasona, gdyby ten nie zdążył odskoczyć.

- Doświadczyła tego moja małżonka, Psyche – kontynuował niewidzialny bóg, jak gdyby nigdy nic. – Przyprowadzono ją tutaj przed wieloma tysiącleciami, kiedy był tu mój pałac. Spotykaliśmy się zawsze w ciemności. Została ostrzeżona, by nigdy na mnie nie spogląda, ale nie potrafiła oprzeć się pokusie. Bała się, że jestem potworem. Pewnej nocy zapaliła świecę i ujrzała moją twarz, gdy spałem.

- Taki jesteś brzydki?

W tamtej chwili Nico podziwiał Jasona. Ośmielił się w tak bezpośredni sposób obrazić jednego z najpotężniejszych bogów świata.

Znowu ten śmiech.

- Chyba za piękny. Śmiertelnik nie może spojrzeć na prawdziwe oblicze boga bez przykrych konsekwencji. Moja matka, Afrodyta, ukarała Psyche za ten brak zaufania. Moja biedna kochanka była dręczona, skazana na zesłanie, poddana straszliwym próbom. Trafiła nawet do Podziemia, by wykazać swoje poświęcenie. W końcu zasłużyła na powrót do mnie, ale wiele wycierpiała.

Nico słuchał z uwagą. Jednocześnie starał się opanować zdenerwowanie i namierzyć jakoś boga. Marnie mu to szło.

Wyglądało na to, że Jason miał więcej szczęścia.

Blondyn ciął mieczem w górę. Grom przetoczył się po dolinie. W miejscu, z którego przemawiał Kupidyn, piorun utworzył krater.

Zapadła cisza.

Czy…

Jason upadł. Wyglądało to bardziej tak, jakby ktoś próbował wbić go w ziemię.

- Prawie ci się udało. – Tym razem głos dobiegał z oddali. – Ale Miłości nie można tak łatwo pokonać.

Pobliski mur runął i byłby zmiażdżył Jasona, gdyby ten nie przetoczył się szybko w bok.

- Przestań! – zażądał Nico. – Przecież to ja jestem twoim celem. Zostaw go w spokoju!

- Biedny Nico di Angelo. – To nie współczucie słyszał w głosie boga. To rozczarowanie. – Myślisz, że wiesz, czego ja chcę? A wiesz, czego ty sam chcesz? Moja ukochana Psyche zaryzykowała życie w imię miłości. Tylko tak mogła odpokutować brak wiary. A ty… – zawiesił głos – co byś zaryzykował w moje imię?

- Byłem w Tartarze i wróciłem – wyrzucił Nico zza zaciśniętych zębów. Sam słyszał, jak żałosna była jego obrona. – Nie wystraszysz mnie.

- Bardzo, bardzo się mnie boisz. Spójrz na mnie.

Nie chciał słuchać o tym, że się boi. A na pewno nie chciał słyszeć tego od Kupidyna. Bóg był absolutnie pewny swoich słów. Jakby niczego na świecie nie wiedział tak dobrze, jak tego. Nico nienawidził go za to. Nienawidził tego, że ma rację. Ale nie zamierzał się poddać.

Ziemia wokół chłopaka trzęsła się. Trawa więdła, robaki umierały, kamienne płyty pękały. Nico czuł to.

- Daj nam berło Dioklecjana – powiedział. – Nie mamy czasu na takie gierki.

- Gierki? – Chłopak poczuł, że leci, a następnie uderzył w granitowy piedestał. – Miłość nie jest żadną gierką! To nie łagodność kwiatów! To ciężka praca, misja, która nigdy się nie kończy. Żąda wszystkiego! A przede wszystkim prawdy. Tylko wtedy udziela nagrody.

No tak. Mógł się tego spodziewać.

Sama prawda.

Chce, aby przyznał się do własnej słabości, do tego uczucia, które nie miało prawa istnieć, które…

 - Nico! – Jason stał z mieczem w dłoni i patrzył na drugiego chłopaka, który właśnie się podnosił. – Czego ten facet chce od ciebie?

Powiedz mu, Nico di Angelo. Powiedz mu, że jesteś tchórzem, że boisz się samego siebie i swoich uczuć. Powiedz mu, dlaczego tak naprawdę uciekłeś z Obozu i dlaczego zawsze jesteś sam – żądał ten głos.

Nico nic nie mógł poradzić na to, że jęknął. Grunt pod jego stopami wreszcie pękł. Ze szczeliny wyczołgały się szkielety – martwi Rzymianie. Niektórym brakowało jakichś części ciała. Blisko połowa miała na sobie strzępy ubrań czy fragmenty zbroi. Wezwał ich zupełnie naturalnie, by go bronili, ale…

- Ukryjesz się między umarłymi, jak zwykle? – wyśmiał go Kupidyn.

Nico nie wytrzymał. Otoczyła go ciemność.

Wypływała z niego samego. Poczuł swój wstyd, swój strach, swoją nienawiść. Silniejsze niż kiedykolwiek. Dopóki tłamsił je w sobie, jakoś mógł nad nimi zapanować, ale teraz… On sam zachwiał się, czując ich ogrom.

Tak samo przytłoczony nimi został Jason. Nawet Kupidyn był pod wrażeniem. Nico wyczuwał reakcje ich obu.

Zacisnął powieki. Zobaczył tamtą noc – Maine, śnieg na urwisku. Percy stał przed nim, broniąc go przed nauczycielem, który okazał się być mantikorą. Nico wiedział, dlaczego to wspomnienie jest tak wyraźne. Jackson był pierwszym herosem, którego zobaczył podczas walki. Pierwszą osobą, która naprawdę go broniła, nie licząc Bianki.

Percy obiecał mu, że będzie się opiekował Biancą. Nico pamiętał to: patrzył w te zielononiebieskie oczy i był pewien, że może im zaufać.

Potem syn Posejdona wrócił. Bianca nie. Nico czuł się zdradzony, czuł ogromny żal, ale… nie potrafił pozwolić, by szkielety skrzywdziły Percy’ego. Uratował go i uciekł.

Chłopak otworzył oczy. Inne wspomnienia przewijały się przed jego oczami. Najróżniejsze kolory i głosy przywodziły na myśl kalejdoskop. Był bombardowany swoimi własnymi uczuciami, jakby nawet one były przeciwko niemu. Znowu.

Kilkanaście metrów przed Nico trwała szamotanina. Wezwane przed chwilą szkielety zaatakowały Kupidyna, ale ten walczył z nimi. Łamał kości, odrzucał przeciwników na boki.

- Ciekawe! – zawołał. – A więc jednak masz w sobie moc?

- Opuściłem Obóz Herosów z powodu miłości – wydusił Nico. – Annabeth… ona…

- Wciąż się ukrywasz. – Bóg nie poddawał się. Kolejny szkielet rozpadł się na kawałki. – Nie jesteś silny.

Nico widział każdy szczegół niesamowicie wyraźnie. Zarazem miał wrażenie, że zaraz zemdleje. Albo zwymiotuje. Albo zapadnie się pod ziemię.

- Nico. – Usłyszał niewyraźny głos Jasona. – Nie przejmuj się. Zrozumiałem.

Spojrzał na niego w ciężkim szoku. Blondyn nie wyglądał dobrze, ale jego wzrok powiedział di Angelo, że sam prezentuje się jeszcze gorzej.

- Nie, ty tego nie rozumiesz – zaprzeczył gwałtownie. – To niemożliwe.

To było niemożliwe. Tego nie da się zrozumieć.

- Więc znowu uciekasz. Od swoich przyjaciół, od samego siebie.

- Ja nie mam przyjaciół! – wrzasnął Nico. – Opuściłem Obóz Herosów, bo to nie jest miejsce dla mnie! Nigdy nie było!

Szarpanina skończyła się, więc szkielety najwyraźniej zdołały unieruchomić Kupidyna.

- Zostaw go w spokoju – wychrypiał Jason. – To nie… – urwał.

Nico przymknął oczy i otworzył usta.

- Ja… ja nie zakochałem się w Annabeth.

- Byłeś o nią zazdrosny – odezwał się Jason. – Dlatego nie chciałeś być blisko niej. I dlatego nie chciałeś być blisko… niego. – Nico niemal nie mógł uwierzyć w to, jak głos drugiego chłopaka był spokojny. – Teraz to wszystko zrozumiałem.

Syn Hadesa wypuścił powietrze. Jakimś szóstym zmysłem wyczuł, że ciemność, która się z niego wydostała, ustępuje. Szkielety rozpadły się w pył.

- Nienawidziłem samego siebie – powiedział powoli. – Nienawidziłem Percy’ego Jacksona.

Nagle Kupidyn stał się widzialny.

Nico prawie upadł. Oddałby teraz wszystko, by bóg znowu był tylko głosem.

Przed nim stał Percy Jackson. Jego czarne włosy były jak zwykle rozczochrane. Kilka kosmyków opadało na czoło. Miał na sobie pomarańczową koszulkę Obozu Herosów i niebieskie dżinsy. Prawą rękę jak zawsze trzymał w kieszeni spodni, gdzie, jak Nico podejrzewał, chował swój magiczny długopis. Na ramieniu miał łuk i kołczan podobne do tych obozowych.

Był zupełnie rozluźniony, jakby po raz pierwszy od dawna nic mu nie groziło. Jego poza była nonszalancka, może nawet trochę niedbała. Di Angelo mógłby przysiąc, że stoi przed nim prawdziwy Percy – gdyby nie te oczy.

Źrenice, tęczówki, białka – nie dało się ich wyróżnić. Całe jego oczy były czerwone jak krew, może czerwieńsze. Nico nie potrafił spokojnie patrzeć w te oczy, widząc tę twarz.

W tym momencie nienawidził Percy’ego bardziej niż kiedykolwiek. Wiedział, że to absurdalne. Ale to było tak, jakby to właśnie Percy zmusił go do mówienia tych wszystkich rzeczy, do okazania słabości. Jakby to Percy zrzucał na niego kolumny i celował do niego z łuku. Jakby to Percy nienawidził go tak bardzo, jak Nico nienawidził samego siebie.

Nie uważasz, że dość mnie już zraniłeś?!, wrzeszczał we własnej głowie.

- Zadurzyłem się w Percym – wyrzucił z siebie. Nie wierzył, że mówi to Kupidynowi, gdy ten wygląda dokładnie jak obiekt jego uczuć. Miał nadzieję, że Jasonowi Kupidyn ukazał się w innej postaci. – Taka jest prawda. Taki jest mój wielki sekret. – Wreszcie odnalazł w sobie wystarczająco dużo siły, by spojrzeć na boga ze złością. – Zadowolony?

Wtedy w czerwonych oczach pojawiło się coś na kształt współczucia.

- Och, nie twierdzę, że Miłość zawsze uszczęśliwia. – Gdyby Nico nie był tak wyczerpany, może poświęciłby więcej uwagi temu, że głos Kupidyna brzmi o wiele bardziej ludzko. Teraz mężczyzna mówił prawie dokładnie tak, jak… Percy. – Czasami sprawia, że powala cię bezmierny smutek. Ale w końcu spojrzałeś jej w twarz. Tylko w ten sposób można mnie pokonać – dokończył bóg i zniknął.

Nico znowu przymknął oczy. Gdy je otworzył, zobaczył, że w miejscu, w którym stał Kupidyn, leży berło. Wykonane chyba z kości słoniowej, miało jakiś metr długości, a na samej górze – ciemną kulkę z polerowanego marmuru. Pod nią trzy złote głowy rzymskich orłów jaśniały w słońcu.

Podszedł i podniósł je. Było trochę cięższe, niż się spodziewał. Trzymając je, czuł przepływającą przez nie moc. Zupełnie jakby berło cieszyło się, że znowu będzie używane, i rwało się do walki.

Zdobyli je, ale Nico wiedział, że to dopiero początek.

Spojrzał czujnie na Jasona.

- Jeśli inni się dowiedzą… – zaczął cicho.

- Jeśli inni się dowiedzą – przerwał mu blondyn – będzie cię wspierało wielu przyjaciół, którzy wyzwolą gniew bogów na każdego, kto sprawi ci przykrość.

Jason patrzył mu prosto w oczy. Nico czuł promieniejącą od niego pewność, ale też współczucie i coś, czego nie potrafił nazwać. Podziw? To możliwe? A gdzie niechęć?

Przyjaciół. Przyjaciele. Ten syn Jupitera właśnie stwierdził, że Nico ma przyjaciół. I że nie opuściliby go, gdyby się dowiedzieli. Niby sam wiedział, że załoga Argo II jest nastawiona do niego dość koleżeńsko, ale to, co mówił teraz Jason, było nowością. Wsparcie? Nico radził sobie sam przez całe życie. Dlaczego teraz cokolwiek miałoby się zmienić?

Jason znowu się odezwał.

- Ale to twoja sprawa. Do ciebie należy decyzja, czy im powiesz, czy nie. Ja mogę ci tylko powiedzieć…

- Ja już tego nie czuję. – Nico czuł, że musi się wytłumaczyć. Najgorsze było to, że w tamtej chwili sam nie wiedział czy kłamie, czy mówi prawdę. – To znaczy… – zawahał się, ale kontynuował – już nie czuję tego do Percy’ego. Byłem młody i łatwo ulegałem uczuciom… i… nie…

Czuł się niesamowicie głupio. Słyszał, jak jego głos się załamuje i wolał zamilknąć, niż ryzykować okazanie jeszcze większej słabości. Jason może i wierzył, że miał rację, ale nie mógł jej mieć. Po prostu nie mógł. Te uczucia… one były nie do przyjęcia. Nico miał nadzieję, że nigdy nie ujrzą światła dziennego, a teraz był zmuszony do wypowiedzenia ich na głos. W towarzystwie swojego rzymskiego towarzysza i boga miłości. To nigdy nie powinno było się wydarzyć.

- Nico. – Głos Jasona był zaskakująco łagodny. Syn Hadesa uniósł wzrok i ostrożnie spojrzał blondynowi w oczy. – Widziałem już wiele odważnych czynów, ale to, co ty teraz zrobiłeś, wymagało chyba największej odwagi.

Tego Nico się nie spodziewał. Zamilkł.

- Powinniśmy wracać na okręt – powiedział po chwili.

- Tak. – Jason pokiwał głową. – Mogę nas przenieść…

- Nie. – Syn Hadesa niemalże się wzdrygnął. Trzeci lot w ciągu jednego dnia? To było zdecydowanie za dużo, jak na jego gust. Dość atrakcji na jeden dzień. – Tym razem przeniesiemy się tam drogą cieni. Na jakiś czas mam dość wiatrów.

8 komentarzy:

  1. Ojeeeeeeeeeej <3 TO. JEST. MOJE. ULUBIONE. OPOWIADANIE.
    Bogowie, kocham, kocham, kocham... To było takie słodkie i straszne i cudowne <3 Jaki Nico <3
    (CZEMU MI TO ZNOWU ROBISZ, NISIU, TY OKROPNY, UTALENTOWANY CZŁOWIEKU?!!)
    W sumie nie spodziewałam się, że dodasz taki rozdział... Ale jest wspaniały! Dziękuję :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba też jest moje ulubione opowiadanie :) Od kiedy jesteś fanem PJ? W sumie mało znam chłopaków, którzy się tym interesują :D
      ~Anonimowa

      Usuń
    2. Kocham Percy'ego od bogowie wiedzą kiedy XD ale wiesz... jeden problem- jestem dziewczyną :p ale spoko- może kiedyś znajdziesz fana PJ płci przeciwnej ;)

      Usuń
    3. A, oj przepraszam w takim razie, nazwa Tantal mnie zmyliła :) Ale dziękuję za pocieszenie
      ~Anonimowa

      Usuń
  2. Brawo dla mnie za zgubienie i znalezienie z powrotem adresu twojego bloga! No, ale w zamian za to czekały na mnie nowe opowiadania! A to jest bardzo dobre! Zgadzam się z Tantalem- jest wspaniałe, ale też bardzo emocjonalne :) super piszesz i oby tak dalej!
    ~Anonimowa

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej, dziękuję!:D Pozwolicie, że odpowiem Wam obu w jednym komentarzu?
    Tantal - cieszę się niezmiernie, że uważasz to za słodkie, i w takim razie nie powiem Ci, jak trudno mi się to pisało i jak bardzo byłam zdruzgotana tym, co czuł Nico, a także jak nie mogłam potem zasnąć...:') Zostańmy przy "cieszę się niezmiernie", też z tego, że uważasz to opowiadanie za swoje ulubione <3
    Anonimowa - Jesteś! Miałam nadzieję, że jeszcze się pojawisz:D Zwłaszcza że, zainspirowana Twoimi komentarzami, zaczęłam myśleć nad innym multifandomowym opowiadaniem.
    Brawo dla Ciebie!:D I dziękuję Ci bardzo za tak miłe słowa.
    Jeszcze raz wielkie dzięki Wam obu ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę zainspirowałaś się moimi komentarzami? To bardzo miłe :D W takim razie dziękuję!
      ~Anonimowa

      Usuń
    2. To ja Ci dziękuję;D Mam nadzieję, że uda mi się coś kreatywnego wymyślić. Na razie jednak ten pomysł dojrzewa gdzieś z tyłu mojej głowy, a pracuję nad czymś innym, co niedługo powinno się pojawić na blogu;)

      Usuń