Tym razem one-shot nieinspirowany fanartem, a jedynie rzuconym kiedyś przez kogoś tematem opowiadania i książkami Pani Collins. I chęcią stworzenia czegoś w tym uniwersum. I Weną, która akurat przechodziła i postanowiła na chwilkę się do mnie dosiąść.
Zapraszam do czytania!
Gdy się budzę, mama siedzi przy moim biurku i obgryza paznokcie. Zazwyczaj stara się nie okazywać zdenerwowania. Dzisiejszy dzień jest wyjątkiem. Dzisiaj moja najmłodsza siostra po raz pierwszy weźmie udział w Dożynkach.
Dożynki mają miejsce co roku od pięćdziesięciu ośmiu lat. To wtedy, prawie sześć dekad temu, w Panem wybuchło powstanie. Dystrykty zbuntowały się przeciwko władzy Kapitolu. To była straszna wojna. Mnóstwo zabitych. Mnóstwo strat materialnych.
Kapitol wygrał, a Trzynasty Dystrykt zrównano z ziemią ku przestrodze dla pozostałych. Wytwarzano tam grafit, teraz jego produkcja przeniosła się gdzie indziej.
Dla upamiętnienia tych wydarzeń powstały też Głodowe Igrzyska. Co roku każdy dystrykt ma obowiązek dostarczyć dwoje nastolatków, chłopca i dziewczynę w wieku od 12 do 18 lat, do Kapitolu. Tam szkoli się ich, ładnie ubiera i wysyła na arenę, by się zabijali. Tylko jedna osoba ma prawo przeżyć. Zwycięzca staje się sławny, otrzymuje nagrody i ma zapewniony spokój do końca życia.
Typowanie trybutów odbywa się przez losowanie. To właśnie dzień losowania nazywamy Dożynkami.
Mój brat, Matthew, od dwóch lat nie bierze w nich udziału. Nigdy nie został wylosowany. Ja i Amper jesteśmy bliźniaczkami. Mamy niecałe czternaście lat, czyli nadal nam to grozi. Nie zgłaszamy się po astragale, nie narażamy władzom, aby nie zwiększyć swoich szans. Jesteśmy pewni, że losowanie można ustawić. Nie chcemy tylko, aby to któreś z nas znalazło się na celowniku.
Veronica ma dopiero dwanaście lat. W puli znajduje się tylko jedna karteczka z jej imieniem, ale wcale nas to nie uspokaja. Ma nieporównanie większe szanse na przeżycie niż, na przykład, siedemnastolatkowie, którzy od lat zgłaszają się po astragale. Mimo to uspokoimy się dopiero po Dożynkach. O ile… Nie.
Nawet nie chcę o tym myśleć.
Przewracam się na drugi bok i spoglądam na Amper. W nocy przeniosła się ze swojego łóżka do mojego. Ona też już nie śpi. Gdy zaczyna drżeć jej broda, mocno ją przytulam. Liczę w myślach do pięciu, całuję ją w czubek głowy i wstaję. Nie mogę okazać jej zbyt dużo czułości, bo się rozpłacze, a w jej ślady pójdą mama i Veronica. Boję się, że nie starczy mi sił na pocieszanie ich.
Reszta rodziny czeka w jadalni. Mama musiała wyjść z naszego pokoju, gdy nie patrzyłam. Kiedy się dosiadamy, nalewa herbatę. Ręce trzęsą się jej tak bardzo, że część płynu ląduje na stole, ale udajemy, że nic nie zauważyliśmy. Zaczynamy jeść w zupełnej ciszy.
To ja i mój brat zawsze byliśmy „tymi dzielnymi” w rodzinie. Teraz też staramy się prowadzić w miarę normalną rozmowę o niczym, by choć trochę rozładować napięcie. Mówię o zajęciach w szkole. On wspomina miłosne podboje lekkodusznego kolegi. Rewanżuję się anegdotką o kozie, która zjadła rękawiczkę pewnej kobiety. Przytacza zabawny dialog dwóch znajomych z jego zmiany.
Opowiadanie o pracy, ciężkiej i niebezpiecznej, pewnie nie jest najlepszym pomysłem, ale tutaj mężczyźni po skończeniu szkoły nie mają do roboty wiele poza machaniem kilofem.
Tak, mieszkamy w Dwunastce. Górnicy. Węgiel. Głód. Węgiel. Węglowy pył pod paznokciami. Witamy w naszym świecie.
Naszej rodzinie i tak jest łatwiej. Dużo łatwiej. Najłatwiej ze wszystkich rodzin w Dwunastym Dystrykcie.
Tata jest Burmistrzem.
No, wydusiłam to z siebie.
My, dzieci, raczej się z tym nie afiszujemy. Oczywiście i tak wszyscy o tym wiedzą, ale jest lepiej, jeśli się tym nie chwalimy. Niektórzy pewnie nam zazdroszczą, że codziennie mamy co włożyć do garnka. Niektórzy pewnie czują się trochę onieśmieleni. Niektórzy pewnie boją się, że tata zawdzięcza tę pozycję popieraniu działalności Kapitolu i moglibyśmy donieść na każdego, kto w jakikolwiek sposób łamie prawo. Poza tym Matthew nie ma wielu bliskich kolegów w pracy, bo, w przeciwieństwie do nich, po skończeniu trzydziestego roku życia odłoży narzędzia i zacznie się uczyć od taty, jak być dobrym Burmistrzem. Polityka, spotkania, Strażnicy Pokoju, którzy pilnują nas w dystryktach zastąpią mu kopalnie.
Jednak są dni, w które o różnicach bardzo łatwo zapomnieć. Dni takie jak dziś. Bo niezależnie od tego, czy jesteś ze Złożyska, z miasta czy z rodziny Burmistrza, bierzesz udział w losowaniu. Dzisiaj wszyscy czujemy się sobie bliżsi. Dzisiaj wszystkie dzieci są równe.
Ubieramy się ładnie. Mężczyźni zakładają garnitury. Ja i Amper wybieramy identyczne sukienki, fioletowe i delikatnie marszczone. Veronica dostaje mój stary jasnozielony komplecik. Mama decyduje się na prostą, ciemną suknię. Wzajemnie upinamy sobie włosy.
- Nie dałoby rady rozpoznać, która jest która. – Matthew uśmiecha się na nasz widok. Ma rację. Wyglądamy z Amper identycznie, mamy niedługie blond włosy, niebieskie oczy, bladą cerę, podobne rysy twarzy , a teraz też takie same ubrania i fryzury.
- Pewnie nawet w Kapitolu by się nie zoriento… - gryzie się w język pod ostrym spojrzeniem mamy. Nie mogę uwierzyć, że żartuje sobie na taki temat. Zerkamy na Veronicę, ale chyba nic nie usłyszała.
Wychodzimy z domu i dołączamy do tłumu na głównym placu. Rodzice uśmiechają się do nas pokrzepiająco, a Matthew unosi kciuk w górę, kiedy stajemy w kolejce z innymi nastolatkami.
Veronica wzdryga się, gdy Strażnik Pokoju kaleczy ją w palec. Ze względu na nią staram się emanować spokojem.
Są bardzo małe szanse na to, że to któraś z nas zostanie wylosowana. Mamy o wiele mniej wpisów niż większość dzieci. Niektórzy od małego zgłaszają się po astragale w zamian za dodatkowe wpisy, inni są po prostu starsi.
Trzymam się kurczowo tej myśli.
Dziesięć minut później tata wchodzi na mównicę. Na placu od razu zapada cisza. Na wielkich ekranach wiszących na ścianach Pałacu Sprawiedliwości widzę, że ma tę specjalna minę zarezerwowaną dla publicznych wystąpień i gości ze stolicy. W tej chwili nie jest ojcem, a Burmistrzem Dwunastego Dystryktu.
Odchrząkuje i zaczyna mówić. O Mrocznych Dniach, o powstaniu i o zniszczeniu Trzynastki, o nieskończonej dobroci i łasce Kapitolu, o tradycji Głodowych Igrzysk. Następnie przedstawia jedynego obecnego zwycięzcę z naszego dystryktu. Mężczyzna nazywa się Haymitch Abernathy. Wygrał w pięćdziesiątych Igrzyskach, w roku tak zwanego Ćwierćwiecza Poskromienia. Wtedy uczestników było dwa razy więcej. Chodziło o to, aby przypomnieć nam, że na każdego zabitego obywatela Kapitolu musiało zginąć dwóch rebeliantów. Prawie nie pamiętam tamtych Igrzysk, bo miałam wtedy jakieś pięć lat, a w telewizji nie emitują powtórek. Jest to dość dziwne, ale nie mam ochoty się nad tym zastanawiać.
Po Igrzyskach Haymitch wpadł w alkoholizm, choć nie jest z nim jeszcze tak źle. Nadal jest całkiem przystojny i trzyma się prosto.
Druga i zarazem ostatnia zwyciężczyni z Dwunastki jest już jedną nogą w grobie, więc pozwolono jej zostać w domu.
Burmistrz kończy przemowę i gestem zaprasza na estradę Clevleen Mikket, kobietę o różowej skórze, klejnotach implantowanych w skórę na skroniach i wymuskanych, ośmiocentymetrowych czerwonych szponach. Przyjechała tu z Kapitolu specjalnie po to, by wylosować dwójkę nieszczęśników, którzy w luksusowych warunkach pojadą na śmierć.
Uśmiecha się słodko, świergocze „Panie mają pierwszeństwo!” i kieruje się ku jednej z wielkich szklanych kul wypełnionych karteczkami. Wkłada do niej całą rękę, przez parę sekund macha palcami, udając niezdecydowanie, aż w końcu łapie upatrzony papierek.
Czuję się, jakby czas zwolnił.
Kobieta odczytuje nazwisko.
- Zapraszamy… Kathleen Undersee!
Coś zaciska się wokół moich płuc, uniemożliwiając mi nabranie powietrza.
To niemożliwe.
Tych karteczek było trzy na wiele tysięcy.
To jakaś pomyłka.
To nie mogę być ja.
- Kathleen? – woła Clevleen.
Ktoś łapie mnie za ramię, paznokcie boleśnie wbijają mi się w skórę. To właśnie ten ból mnie ocuca.
Poznaję głos Amper. Szepcze tylko jedno słowo.
- Uciekaj.
Puszcza mnie. Widzę, jak unosi głowę i maszeruje ku podium. Gdy dochodzi do schodków, odwracam się i uciekam. Łokciami i kolanami toruję sobie drogę przez tłum. Słyszę niezadowolone chrząknięcia, ale nikt nic nie mówi.
Jesteśmy pilnowani przez Strażników Pokoju, jednak jakimś cudem żaden z nich nie zauważa, że przechodzę pod sznurkiem i skradam się wśród dorosłych. Jakaś kobieta szepcze „Powodzenia”.
Poznaję ją, to jedna z przyjaciółek mamy. Jeszcze bardziej się garbię i pod osłoną cieni przekradam się do jednej z bocznych alejek. Tam też są ludzie, ale nie widzę żadnego Strażnika. Postanawiam zaryzykować. Jak najszybciej przebiegam ulicę i skręcam w jedną z przecznic.
Teraz daję sobie pół minuty na zastanowienie.
Wiem, że muszę uciekać. Jedynym sensownym miejscem wydaje się las, o którym nic nie wiem. Mimo to właśnie tam decyduję się dotrzeć.
Druga sprawa to zapasy. Powinnam iść najpierw do domu, zabrać trochę jedzenia i ubrań i dopiero uciec, czy od razu biec do lasu? Moje pół minuty się kończy. W każdej chwili sprawa może się wydać.
Nie mam czasu. Znów zrywam się do biegu. Moje kroki są doskonale słyszalne w opustoszałym mieście. Jeszcze przyśpieszam, pędzę w stronę Łąki. Tam chcę przejść przez ogrodzenie.
Oficjalnie siatka powinna być cały czas pod napięciem, ale ja wiem swoje. Wiele razy słyszałam, jak dzieciaki z biedniejszych rodzin mówią cicho o wyprawach do lasu po jabłka. Zatrzymuję się i staram się usłyszeć buczenie, o którym wspominali. W tej chwili panuje cisza. To oznacza, że ogrodzeniem nie płynie śmiercionośny prąd. Mimo to cała się trzęsę, gdy czołgam się pod nim, a siatka szoruje o moje plecy. Po drugiej stronie prostuję się, rozglądam i robię pierwszy krok w stronę drzew. Wtedy słyszę buczenie.
Zastygam w miejscu. Żołądek podchodzi mi do gardła. Powoli odwracam się i robię krok w przód. Nie myliłam się. Ktoś podłączył ogrodzenie do prądu.
Wyjaśnienie jest tylko jedno: zorientowali się, że im uciekłam.
Chowam się między drzewami. Biorę dwa głębokie wdechy i jak mogę najszybciej biegnę po ledwo widocznej ścieżce. Nie mam pojęcia, gdzie zmierzam, jakie zwierzęta tu żyją, które rośliny są trujące. Parę razy potykam się i przewracam, po kilku minutach dłonie mam otarte do krwi. Nie myślę o tym, teraz muszę biec.
Napędza mnie adrenalina. Z lekcji w szkole wyniosłam tylko tyle, że na północ od Dwunastki nie ma nic. Potem są ruiny Trzynastki, wciąż dymiące po bombardowaniu chemikaliami, a za nimi znów lasy. Cóż, pewnie sama się o tym przekonam. O ile dożyję.
Po jakimś czasie zwalniam. Ciężko dyszę, nie przywykłam do biegania na długie dystanse. Mimo to staram się utrzymać tempo, idę najszybciej, jak mogę. Jednocześnie nasłuchuję, mam nadzieję usłyszeć szum jakiegoś strumyka. Strasznie chce mi się pić.
Ile czasu może minąć, nim wyślą za mną poduszkowce? Czy w ogóle to zrobią, czy zostawią mnie na pewną śmierć? W końcu nie znam tych okolic. Nie poradzę sobie w dziczy.
A co z moją rodziną? Czy są bezpieczni? A może Amper została ukarana za podszywanie się pode mnie?
Co, jeśli mój tata został wtrącony do więzienia za zdradę córki? A jeśli wszyscy nie żyją?
Uświadamiam sobie, że po policzkach spływają mi łzy. Szybko je ocieram. Najpierw muszę znaleźć wodę i jakąś kryjówkę, choćby tymczasową.
Ściemnia się, gdy wreszcie docieram nad upragniony strumyk. Wypijam bardzo dużo wody i myję się pobieżnie. Niedaleko brzegu zauważam kępę krzaków.
Spoglądam po sobie, ale sukienki i tak nie da się już uratować. Noc w kłującym zielsku nie zaszkodzi jej za bardzo. Odłamuję parę gałęzi pokrytych szpilkami i szykuję sobie z nich prowizoryczne posłanie w upatrzonych krzaczkach.
Kładę się, wreszcie mam czas pomyśleć. Dopiero teraz w pełni dociera do mnie to, co robiła moja siostra. Dlaczego postanowiła mnie zastąpić? Nigdy nie wykazywała się specjalną odwagą. A przede wszystkim…
Głośno wciągam powietrze. Amper postąpiła zupełnie irracjonalnie! Przecież można się zgłosić, by zastąpić osobę wylosowaną! Wystarczy krzyknąć, że chce się być trybutem! Dziewczynę może zastąpić tylko dziewczyna, chłopca – chłopak, a więc miała takie prawo! Dlaczego tego nie zrobiła? Zapomniała, że można tak postąpić? To możliwe, w Dwunastce zdarza się to bardzo rzadko. Są dystrykty, w których uczestnictwo w Igrzyskach przynosi chwałę i nastolatki chcą znaleźć się na estradzie. U nas słowo „trybut” znaczy tyle, co „trup”. Nikt nie chce startować w Igrzyskach. Pewnie zapomniała.
A może nie zapomniała? Może specjalnie nie zgłosiła się na ochotniczkę? Mogła mieć nadzieję, że gdy odkryją przekręt, zajmą się poszukiwaniem mnie, a ją wypuszczą. Mnie albo złapią i dostarczą na arenę, albo zabiją i przeprowadzą powtórne losowanie. Miałaby szansę na przeżycie. Ja też, gdyby udało mi się uciec i przeżyć w lesie.
Czyżby o to jej chodziło? Trudno powiedzieć. Jednak jeśli tak… Nie doceniałam jej. Nikt z nas jej nie doceniał.
Amper, przepraszam. Dziękuję. Kocham cię. Trzymaj się, siostrzyczko.
Mam nadzieję, że nic ci się nie stanie… Że nikomu nie stanie się nic z mojej winy.
Nadchodzi noc. Przez gałęzie drzew widzę rozgwieżdżone niebo. Chyba wiem, jak czuli się trybuci na arenie. Konieczność spania na drzewach albo na gołej ziemi, chłód, dzikie zwierzęta i trujące rośliny, i oczywiście wrogowie marzący o twojej śmierci.
Długo męczą mnie obawy o los mojej rodziny. Sen bez snów jest wybawieniem.
Budzę się, gdy słońce jest już wysoko na niebie. Od razu stają mi przed oczyma wydarzenia wczorajszego dnia. Znów piję wodę ze strumienia. Przypominam sobie, że mech zawsze porasta drzewo od północy i upewniam się, że zmierzam w dobrym kierunku. Po kilkuset metrach dochodzę do wniosku, że równie dobrze mogę iść wzdłuż strumyczka. Płynie na południe, więc wystarczy, że będę szła pod prąd.
Wszystkie zwierzęta już od dawna nie śpią. Jestem pewna, że gdybym tylko chciała, mogłabym zobaczyć między drzewami skubiącego trawę jelenia, może dostrzegłabym drżenie liści, między którymi przebiegł jakiś zając. Biorę głębokie wdechy, powietrze pachnie tu zupełnie inaczej niż u mnie w domu. Jest tak cudownie czyste. Słońce prześwieca przez korony drzew, od takiej ilości pięknego odcienia zieleni niemal bolą mnie oczy.
Mimo mojej beznadziejnej sytuacji jestem naprawdę zachwycona lasem.
Dokucza mi głód, ale nie ośmielam się jeść nieznanych jagód. Dopiero gdy natrafiam na krzaki jeżyn, napełniam żołądek. Nie starczy mi to na długo. Na razie próbuję o tym nie myśleć.
- Najlepiej w ogóle o niczym nie myśl – szepczę.
Pięknie. Mówię sama do siebie. Już zaczęłam wariować.
Koncentruję się na szumie wody. To działa, po chwili wpadam w swoisty trans. Nie myślę. Nie zastanawiam się. Idę. Patrzę przed siebie. Po prostu idę.
Nie zwracam uwagi na nic.
Gdy ptaki milkną, jest już za późno.
Do tej pory niemal tego nie zauważałam, ale ich śpiew towarzyszył mi od początku mojej wędrówki, a nawet w niektórych miejscach w dystrykcie. Teraz go nie słyszę.
Jeden z czarno-białych ptaszków przysiada na gałęzi obok i wydaje z siebie wysoki gwizd. Tylko jeden ptak. Tylko jedna nuta.
Coś zasłania słońce. Coś innego brutalnie popycha mnie do przodu. Wpadam do rzeczki. Piszczę i zachłystuję się wodą. Po chwili kaszlu udaje mi się usiąść.
Ze zdumieniem patrzę na srebrny grot wystający z mojej klatki piersiowej.
Krztuszę się.
Czerwień rozlewa się wokół mnie.
Po chwili dołącza do niej ból.
Potem jest już tylko ciemność.
Wow. Genialne, świetne, wciągające. Nie znałam wcześniej Twojego bloga, ale po przeczytaniu TEGO, jednak się skuszę.
OdpowiedzUsuńWeny! :D
Dziękuję ci! Bardzo się cieszę, że ci się podoba i mam nadzieję, że w takim razie pozostałe opowiadania cię nie rozczarują:)
UsuńOooooooo!
OdpowiedzUsuńTo znowu ja :) Zdążyłam przeczytać jeszcze dwa twoje opowiadania, to i ,,Jesteś beznadziejnym chłopakiem, Harry" czy jakoś tak i przybywam z komentarzem :)
Przy tamtym uśmiałam się do łez :) Ah ta filozofia kobiet.
No a to jest utrzymane w całkiem innej atmosferze... Czyta się z zapartym tchem, jest pełne wyczekiwania... Wooow! I tak końcówka... Na Merlina, nie spodziewałam się tego... Tak po prostu ją zabiłaś? No nie...
Genialne. Naprawdę.
Lecę czytać dalej, jeśli coś mi jeszcze zostało :)
Pozdrowionka,
Bianka
zakrecone-zycie-huncwotow.blogspot.com
Oooo, kolejny komentarz:D ^^
UsuńNie martw się, ja też nie rozumiem kobiet. I tak, przykro mi, zabiłam ją. No ale umówmy się, nie miała szans przeżyć. Wybacz, jeśli zabrzmiało zbyt brutalnie.
Dzięki wielkie:)
To leć i mam nadzieję, że reszta też ci się spodoba!