środa, 23 grudnia 2015

Co to, do diabła, jest?! (#1)



Witam!
Tak to piszę... i piszę... i piszę... i nie mogę zakończyć, bo ciągle jest co pisać. To opowiadanie wyszło mi to dłuższe, niż się spodziewałam, więc postanowiłam podzielić je na dwie (mam nadzieję) części. Oto pierwsza!

A skoro już to czytacie, chciałabym Wam wszystkim życzyć wesołych Świąt Bożego Narodzenia!:) (Co prawda Wigilia dopiero jutro, no ale.) Zdrowia, szczęścia, pomyślności, dużo książek, miłości, więcej wolnego czasu, tylko prawdziwych przyjaciół i udanych prezentów. Spełnienia marzeń:) And a happy new year!

Nie przedłużając - enjoy!




art by CaptBexx



Neville miał problem.

Wszystko zaczęło się w pewien słoneczny, kwietniowy wtorek, gdy na zielarstwie profesor Sprout przydzieliła go do grupy z zupełnie nieznającym się na jakichkolwiek istotach żywych Krukonem - Bernardem Jakimśtam - i... Luną Lovegood, która co prawda całkiem nieźle sobie z nimi radziła, ale za to często odpływała podczas zajęć. A było to wysoce niewskazane przy przesadzaniu ruchliwych, złośliwych i na dodatek jadowitych roślin.

Bernard co rusz potrzebował pomocy w wyplątaniu się z towarzyskich macek tentakuli, natomiast Luna... cóż, Luna przeszła od fazy "Fajne zadanie, zróbmy je", przez "Ona [tentakula] jest taka przyjacielska" i "Nie będzie jej za ciasno w tej doniczce?" do "Nie zgodzę się na niewolenie roślin, powinniśmy pozwolić im rosnąć, jak chcą!".

Po półgodzinie zazwyczaj pokojowo nastawiony do życia Neville miał ochotę raz na zawsze wepchnąć Krukona w macki tentakuli, następnie zamknąć Lunę w ciasnym pomieszczeniu razem z "przyjacielską roślinką", a potem samemu rzucić się z Wieży Astronomicznej, najlepiej na jakiś porządnie zaostrzony szpadel.

Gdy pod koniec lekcji nauczycielka zauważyła, że nastolatkowie nie tylko nie wykonali zadania, ale na dodatek stłukli dwie donice, upaskudzili nawozem całe stanowisko i, mimo założenia rękawic ochronnych, porządnie podrapali sobie ręce, odjęła każdemu po trzydzieści punktów, dała im tygodniowy szlaban i postawiła Okropne.

Nie byłaby pewnie tak surowa, gdyby nie to, że był właśnie czas próbnych Owutemów i po przejrzeniu kilku prac dostała niemalże nerwicy i musiała jakoś odreagować. Jednak niestety tak właśnie było, a trójka jej uczniów znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.

Tego dnia Neville wychodził ze szklarni w ciężkim szoku. Gdy ten minął, opanowało go rozdrażnienie, które szybko przerodziło się we wściekłość po usłyszeniu docinków Ślizgonów na temat jego wyglądu.

Do końca tygodnia wszyscy schodzili z drogi zarówno nauczycielce zielarstwa, jak i jej dotychczasowemu pupilkowi, zgodnie warczącym na wszystko i wszystkich.

Mniej więcej pod koniec miesiąca chłopak zorientował się, że do wystawienia ocen pozostało już mało czasu, a co za tym idzie - wypadałoby zacząć je poprawiać.

Ponieważ eliksiry skutecznie ciągnęły jego średnią w dół, a ze Snapem jako nauczycielem nie miał co liczyć na poprawę, postanowił skupić się na przyjemniejszych przedmiotach. Jego największą nadzieją było oczywiście zielarstwo.

Profesor Sprout już dawno przeszedł zły nastrój, ale Neville bynajmniej nie zapomniał czternastu godzin szorowania szyb w szklarni numer dwa bez pomocy magii, by "roślinki miały jak najwięcej słońca i ciepła". Dlatego też do pokoju nauczycielskiego szedł jak na ścięcie, nerwowo luzując krawat.

W końcu minął ostatni zakręt i znalazł się u celu. Przełknął ślinę i zapukał. Po paru sekundach drzwi otworzyły się, ale nie stała w nich nauczycielka zielarstwa.

To był Snape.

Jego proste, tłuste włosy jak zwykle zasłaniały zapadnięte policzki, a czarne jak wnętrze grobu oczy nie wyrażały nic. Jednak już po chwili pojawiły się w nich złośliwe iskierki.

Gryfon zrobił krok w tył.

- Czego pan tu szuka, panie Longbottom? - Cichy głos przerwał pełną napięcia ciszę. - Jest po ósmej, powinien pan już grzecznie leżeć w łóżku... Może gdyby się pan wyspał, nie wysadziłby pan kolejnego. Bezcennego. Składnika. Eliksirów. W powietrze. - Pod koniec zdania już niemal nie ruszał ustami, a zza jego zaciśniętych zębów dobiegało tylko warczenie. Wciąż był wściekły na tego półcharłaka, że ten zmarnował tyle syrenich łez na ostatniej lekcji.

Chłopaka jak zwykle sparaliżowała sama obecność Nietoperza. Był już bliski odejścia stąd, gdy zza Snape'a wyjrzała siwa głowa przystrojona w pomięty kapelusz.

- Neville! - wykrzyknęła profesor Sprout. - Wejdź, wejdź. Severusie, mógłbyś...?

Mężczyzna niechętnie odsunął się, pozwalając uczniowi wejść do pomieszczenia. Zaraz po tym sam je opuścił, zamykając drzwi tak szybko, że niemal przyciął sobie nimi skraj szaty.

- O co chodzi, mój drogi?

Chłopak odchrząknął.

- Pani profesor... Jakiś czas temu dostałem O z zielarstwa, a bardzo zależy mi na W na koniec, a wiem, że z taką oceną nie mógłbym mieć W nawet gdybym napisał bardzo dobrze egzamin końcowy... - I cała starannie przygotowana przemowa rozsypała się jak bogin. - I czy w takim razie mógłbym coś zrobić, aby poprawić tę ocenę? - dokończył szybko.

Nauczycielka spojrzała na niego z troską.

- Neville, wiesz, że nie powinnam na to pozwolić. Ale... - Chłopak przygryzł wargę. - No dobrze - westchnęła. - Robię to tylko dlatego, że wiem, że dałbyś radę mieć W na koniec. Ale żeby mi to był ostatni raz! - Pogroziła mu palcem.


I właśnie tu zaczął się problem.

Dodatkową pracą Neville'a była opieka nad rośliną. Profesor Sprout przyznała, że dostała ją od kolegi po fachu zaledwie dwa tygodnie wcześniej, i nie dowiedziała się o niej jeszcze nic - może poza tym, że w ciągu czternastu dni jest w stanie wykształcić dwadzieścia dwa nowe liście i łodygę zakończoną czerwonawą, spłaszczoną kulą.

Chłopak opiekował się roślinką, podlewał ją i nawoził, a jego współlokatorzy szybko przywykli do widoku Neville'a pochylonego nad doniczką i przemawiającego czule do jej zawartości.

Jednak nawet oni musieli zbierać szczęki z podłogi, gdy roślina odpowiedziała swojemu opiekunowi.




To stało się w drugi czwartek maja, dziewięć dni po tym, jak Neville zaczął się nią zajmować.
Gdy zadzwonił budzik, wstał, wciągnął spodnie, otworzył okno i wziął z zewnętrznego parapetu konewkę. Jak zawsze napełnił ją wodą poprzedniego wieczoru, by się "odstała".

Kiedy pierwsze krople nawilżyły ziemię, przez wszystkie liście przeszedł zauważalny dreszcz, a czerwony, płaski fragment rośliny, który z braku lepszego słowa nazywali kwiatem, otworzył się, jakby był na zawiasach. Z wewnątrz dobiegł pełen oburzenia głos:

- Zimne!

Chłopak zamarł. Popatrzył na Harry’ego, który był już w miarę rozbudzony, w poszukiwaniu potwierdzenia, że to, co właśnie usłyszał, było prawdą. Brunet odpowiedział mu równie zdumionym spojrzeniem.

Obaj podeszli bliżej doniczki, a Ron, Seamus i Dean też postanowili opuścić łóżka. Neville ostrożnie podszedł do rośliny i raz jeszcze przechylił nad nią konewkę.

- Przestań! - Głos definitywnie dobiegał stamtąd. - Nie rozumiesz po angielsku? To jest zimne!

- Eee... - wydusił z siebie właściciel gadającego zielska. - Co... Ty... Jak?

Liście zafalowały.

- Jak to co? - zapytał opryskliwy głosik. Był dość cienki, ale niewątpliwie męski. - Ta woda jest zimna. Powinna być w temperaturze pokojowej. Od dwóch tygodni poisz mnie tylko tą lodowatą, cud, że jeszcze nie przeziębiłem sobie korzeni!

Neville postanowił wziąć się w garść. Od urodzenia spotykał się z naprawdę dziwnymi zjawiskami, a od ponad pięciu lat mieszkał w Hogwarcie, gdzie dziwność tych zjawisk osiągała chyba najwyższe stężenie w Wielkiej Brytanii. Nie da się gadającej roślinie, no nie?

- W porządku - odpowiedział w końcu. - Zaraz wrócę.

Odprowadzany lekko nieprzytomnymi spojrzeniami, zniknął w łazience. Odkręcił kran, zaczekał, aż płynąca woda stanie się letnia i na nowo napełnił konewkę.

Po raz drugi tego ranka podszedł do stołu i raz jeszcze podlał kwiat.

Tym razem dreszcz, jaki przebiegł przez liście, ewidentnie był dreszczem przyjemności.
 

- I to ja rozumiem - podsumował zadowolony głos. - Natomiast nawozić mnie możesz trochę rzadziej, najwyżej raz w tygodniu. Więcej i tak nie dam rady wchłonąć.

Neville pokiwał głową, po czym uświadomił sobie, że pozbawiony oczu kwiat nie może tego zobaczyć.

- Jasne. Będę o tym pamiętać - odparł.


Piętnaście minut później pakował książki do torby z mocnym postanowieniem, że od razu po śniadaniu pójdzie do nauczycielski zielarstwa i wyjaśni tę sytuację. Owszem, poprosił o zadanie dodatkowe, ale nikt nie ostrzegł go, że będzie ono polegało na opiekowaniu się mówiącym przedstawicielem flory!

Miał już wychodzić z dormitorium, gdy w progu zatrzymał go obrażony głos.

- A ty dokąd?

- Na śniadanie - odpowiedział zdziwiony.

- I masz zamiar mnie tu zostawić? Znowu?

- Niestety. - Chłopak wzruszył ramionami. - Mam lekcje, przedtem muszę zjeść, nie mogę tu z tobą siedzieć cały dzień.

- O nie! - obruszył się kwiatek. - Ciągle mnie tu zostawiasz! Czy ty w ogóle masz pojęcie, jak nudno jest siedzieć zamkniętym w tym samym pokoju przez całe dnie? Mam dość. Powinieneś zabrać mnie ze sobą.

Neville wybuchnął śmiechem.

- Chyba śnisz - wykrztusił. - Nie będę paradować po zamku z doniczką pod pachą. - Jeszcze żeby to była doniczka z normalną zawartością. To by mu nie przeszkadzało, ostatecznie często zdarzało mu się latać między swoim pokojem i szklarnią z różnymi okazami. Ale pokazać się z... z tym czymś większej ilości osób? Nigdy w życiu.

- Jeśli mnie nie weźmiesz… - zaczął powoli kwiat – to zapewniam cię, że cała szkoła dowie się, jaki jesteś niedobry.

- Czy ty mi grozisz? – Neville pokręcił głową, rozbawiony. Nigdy by się nie spodziewał, że ten poranek stanie się tak ciekawy.

- Tak, grożę ci – odpowiedziała twardo roślina.

- Wybacz, że się tym nie przejmę. Wpadnę jeszcze po śniadaniu, pa! – zawołał przez zmniejszającą się szparę między drzwiami a futryną.

Zdążył zrobić dwa kroki, gdy jego uszy zaatakował koszmarny pisk. Aż się skulił.

- Co do…

Jak najszybciej odwrócił się i z rozmachem otworzył drzwi. Dźwięk urwał się.

- Tak myślałem – skwitował zadowolony kwiatek.

Chłopak usłyszał czyjeś kroki na schodach.

- Co to było? – zapytał skrzywiony Dean. – Myśleliśmy, że to jakiś alarm… Co się stało?

- Ostrzegałem – zauważyła roślina. – Weź mnie ze sobą, albo będę wrzeszczał tak długo, aż cię do tego nie zmuszę.

- Błagam, Neville – szepnął Malcolm, rok młodszy Gryfon o czarnych włosach, znikąd pojawiając się na szczycie schodów. – Weź… to ze sobą.


W ten oto sposób postacie z hogwarckich portretów ujrzały tego ranka coś, czego nigdy nie spodziewały się zobaczyć. Korytarzem maszerował szóstoklasista ubrany w barwy Gryffindoru. Przez prawe ramię miał przewieszoną torbę, drugą ręką otaczał średniej wielkości doniczkę z bliżej niezidentyfikowaną rośliną, jego twarz wyrażała chęć zapadnięcia się pod ziemię, a jedynym, co niszczyło jego wizerunek osoby bardzo pochłoniętej swoim życiem wewnętrznym było ciche posykiwanie.

Neville miał gdzieś to, że mijające go młodsze dzieci dziwnie się na niego patrzyły, gdy kolejnym „Ciii” uciszał swojego nowego towarzysza. Wolał to, niż by towarzysz zaczął gadać.

Miał nadzieję - nie wiedział co prawda, jakim cudem - ale że może nikt nie zwróci uwagi na jego niecodziennego towarzysza. Udało się to o tyle, że, widząc jego minę, w Wielkiej Sali nikt nawet nie próbował do niego podejść. Neville pochłonął kilka kanapek w ekspresowym tempie i wyniósł się z sali, nim którakolwiek ze zbyt pomocnych osób zdążyła zapytać, co jest powodem jego złego humoru.

Oczywiście początkowe zadowolenie spowodowane tym, że udało mu się nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi umarło bardzo szybko i bardzo gwałtownie na piętnaście sekund po jego wejściu do sali od transmutacji.

- Co to jest, panie Longbottom?

Chłopak podskoczył na krześle.

- Eee... To jest... To jest...

- Widzę, że to jest. - Srogie spojrzenie wicedyrektor przynosiło się z Gryfona na roślinę, jakby nie wiedziała, kto jest bardziej winny zakłócenia idealnego porządku na jej lekcji. - Czy może pan mi wyjaśnić, co to jest? W przeciwnym wypadku będę zmuszona skonfiskować panu ten... przedmiot.

W klasie rozległy się ciche chichoty. Uczniowie odwracali się, by popatrzeć na jąkającego się nastolatka i jego niewiadomoco.

Neville zacisnął pięści w nadziei, że kwiatek nie postanowi głośno wyrazić swojego niezadowolenia z nazwania go przedmiotem. Po paru chwilach odetchnął z ulgą.

- To moja... praca na zielarstwo - odparł z lekką tylko dozą nieśmiałości.

Nie sądził, że to możliwe, ale McGonagall zmarszczyła brwi jeszcze bardziej.

- I rozumiem, że koniecznie musi panu towarzyszyć na lekcji?

- E… Tak, pani profesor.

Przez parę długich sekund panowała cisza.

- No dobrze – odrzekła w końcu kobieta. – Może tu zostać, ale masz się skupić na temacie, nie na niej. I cała reszta też! - dodała, odwracając się z powrotem do klasy. Wszyscy jak jeden mąż usiedli prosto i wbili wzrok w tablicę. – Porozmawiam o tym z profesor Sprout – mruknęła jeszcze.


Po skończeniu zajęć Neville znów wyleciał z sali jako pierwszy. Skierował się prosto do najbliższej toalety, która okazała się niestety łazienką Jęczącej Marty. Tyle dobrego, że jej lokatorki nie było nigdzie widać – ani słychać – jednak podłoga w kabinach i koło zlewów był jak zwykle porządnie mokra.

Starannie zamknął drzwi i oparł się o nie całym ciałem.

Niech ten dzień… miesiąc skończy się jak najszybciej, błagam – pomyślał. Już czuł się wykończony, a to dopiero pierwszy dzień. Lekcja z McGonagall skutecznie skłoniła go do rozmyślań, czy Wybitny z zielarstwa naprawdę jest warty konfrontacji z nią i ze… Snapem.

Snape. Na samą myśl o wyjaśnianiu mu, dlaczego przyniósł na jego lekcję roślinę niesłużącą do produkcji eliksirów robiło mu się słabo.

- No ja szeleszczę, z tej kobitki jest naprawdę niezłe ziółko – stwierdził kwiatek.

- Ty co robisz? – Chłopak odstawił doniczkę na podłogę i przyjrzał się swojemu towarzyszowi. – Nieważne. Słuchaj, nie mógłbyś zostać na resztę dnia w pokoju? Nie widzisz, jak traktowana jest twoja obecność? A oni nawet nie widzą, że… że potrafisz mówić.

- Mam im pokazać? – Czerwony kwiat uniósł się z nadzieją. – Mogę wrzasnąć tak, że nikomu nie trzeba będzie powtarzać – zaproponował żywo.

- Nie! - Neville gwałtownie potrząsnął głową. – Absolutnie nie. Nigdy w życiu.

- Młody, to jest szkoła magii – zauważyła roślina. – Dam sobie gałązkę obciąć, że widzieli tu już dziwniejsze rzeczy.

- Na pewno, ale niespecjalnie chcę, aby te dziwne rzeczy kojarzyli akurat ze mną. Zresztą… młody? Jestem jakieś piętnaście lat starszy od ciebie.

- Chyba śnisz! – „Wargi” kwiatu wygięły się w grymasie, który chyba miał okazywać urazę. – Czy ty wiesz, ile lat leżałem jako ziarenko na dnie jakiegoś wielkiego starego słoja, zanim ten głupi człowiek sobie o mnie przypomniał? Zdążył wyszkolić jedenastu nowych uczniów Rozumiesz? Jedenastu! – pieklił się.

- Okej, w porządku! – Nastolatek uniósł ręce. – Rozumiem. Nie będziesz już krzyczeć? Wydaje mi się, że to lustro zaraz pęknie.

- O, rzeczywiście – zauważyła roślina, wyginając łodygę w tył. – Już jestem spokojny. Ale tu syf! – dodał jeszcze, obracając się we wszystkie strony.

- Ty… czekaj… co? Widzisz? Przecież nie masz oczu!

- I co z tego? – oburzył się kwiatek. – Przeszkadza ci to? Dyskryminujesz mnie z tego powodu? A może dokuczasz każdej istocie, która nie ma oczu? I co, czujesz się przez to lepszy? Uważasz, że nie mogę wyrazić swojej opinii przez to, że nie mam tych śmiesznych, nieeleganckich białych kulek jak wy? Że jestem gorszy?

- Ale ja… Co… Przecież… Nie, ja się poddaję – jęknął chłopak i zaczął metodycznie uderzać potylicą o drzwi. Głuche echo niosło się po całym pomieszczeniu.

- Taak, jaasne – warknęła roślina. – Udawaj, że nie rozumiesz. Proszę bardzo! – I zamilkła, obrażona.

Neville osunął się na ziemię.

- Ja chcę wakaacjee… Niech to się skończy, bo nie wytrzymam… - wymruczał ze zrezygnowaniem.

Zdążył już postanowić, że zostanie w tej łazience do końca dnia, a najlepiej semestru, gdy dotarł do niego dźwięk dzwonka. Westchnął, ale wstał, jedną ręką złapał torbę, drugą otoczył doniczkę, nacisnął łokciem klamkę i powędrował ku swojemu przeznaczeniu.


- Byłeś u Sprout? – W progu dormitorium powitał go głos Deana.

- Nie, zapomniałem o tym… Ale jutro mamy zielarstwo, wtedy z nią porozmawiam.

Neville podszedł do stolika, po drodze rzucając torbę na łóżko. Nie trafił – usłyszeli, jak podręczniki głucho uderzają o podłogę. Odstawił doniczkę na blat i ziewnął.

- Co on taki cichy? – zapytał Seamus, wchodząc do pokoju. – Daliście mu Eliksir Słodkiego Snu?

- Nie… ale to jakiś pomysł. Obraził się na mnie i milczy – wyjaśnił właściciel rośliny.

- O, mógłbyś go obrażać częściej?

- Nie denerwuj go bardziej – poprosił Neville – bo jeszcze zacznie wyć w środku nocy. Albo coś takiego.

- Dobra, tego rzeczywiście nie chcemy – zgodził się Dean. – Seamus, przeproś go.

- Thomas, czy ty aby nie przesadzasz? – Finnigan uniósł brew.

- Przeproś go.

Seamus przeprosił.

Roślina milczała.

Neville odchrząknął.

- No to… Ja idę do łazienki – i zniknął za drzwiami, zanim ktokolwiek zdążył wyrazić sprzeciw.

Pozostali chłopcy w milczeniu szykowali się do snu.

- Naprawdę myślisz, że mógłby zacząć wyć w nocy? – nie wytrzymał w końcu Seamus.

- Nie wiem… Ale to… - Zatoczył palcem kilka okręgów na wysokości swojej skroni. – Wydaje mi się, że mógłby.

- Ja wam dam wariata! – wrzasnęła roślina. Dopiero teraz zauważyli, że z krawędzi kwiatu wyrasta coś podejrzanie przypominającego małe ząbki. – Sami jesteście chorzy na umyśle! Aby tak mówić o normalnym, zdrowym Quae Ad Diabolum ! Littoralisy niewychowane, ot co!

Zapadła cisza. Nastolatkowie spoglądali na siebie z otwartymi ustami.

- Zdrowe co? Niewychowane co?

- Nie wiem… - odpowiedział powoli Thomas – ale chyba nas obraził. Ważniejsze pytanie brzmi: Skąd wiedział, że my obraziliśmy jego? Przecież nie ma…

- Nie mów tego! – wszedł mu w słowo Neville, wypadając z łazienki.- Nie polecam. Całkiem możliwe, że kolejnego lustra nie uda mi się uratować.

- Co?

Chłopak tylko potrząsnął głową i rzucił się na swoje materac, machnięciem różdżki zasuwając zasłony. Po minucie Dean i Seamus usłyszeli chrapanie.


- Neville. Neville, wstawaj. – Harry potrząsał jego ramieniem. – Spóźnisz się na śniadanie.

- Mmm? – Ziewnął rozdzierająco. – Już wstaję. Tak. Dzięki.

Czarnowłosy pokręcił głową i odszedł do swojego kufra. Longbottom usiadł i przetarł oczy. Oczywiście jego spojrzenie padło najpierw na stolik.

- I co? Nie wrzeszczał? – rzucił w przestrzeń.

- Na szczęście nie, ale ty i tak byś pewnie nie usłyszał – roześmiał się Ron. Stał w samych dżinsach i musiał być świeżo po prysznicu, bo kropelki wody kapały z jego wciąż wilgotnych włosów na klatkę piersiową, ramiona i plecy. – Spałeś jak zabity. Chłopaki wyjaśniły mi i Harry’emu, co się działo.

- Fajnie. Odezwał się?

- Od wchohaj nie. – Dean wyszedł z łazienki ze szczoteczką do zębów w ustach i zaczął zakładać skarpetki. – Siezi sicho i czeka, aś go podelejeś.

- No to go podleję. - Wstał, złapał stojącą przy piecyku konewkę, którą jeden z jego współlokatorów litościwie wczoraj napełnił i zbliżył się do stolika.

Wystarczyło, że pierwszy strumień zwilżył ziemię, aby kwiat otworzył się. Teraz wyraźnie było widać białe zęby. Neville przełknął ślinę.

- Nie podlewaj mnie! Ogłaszam strajk głodowy!

- Nie wygłupiaj się. – Chłopak ponownie przechylił konewkę.

- Przestań! Uraziłeś moją dumę i podważyłeś moje kompetencje jako obserwatora, nie mogę puścić tego płazem! W tej chwili przestań mnie podlewać!

- Aha.

- Powiedziałem…

- I tak już skończyłem – przerwał mu nastolatek.

Odstawił pustą konewkę i zaczął wyciągać ubrania na dzisiaj.

- Skoro już ze mną rozmawiasz… - urwał. – To może dziś zostaniesz sobie w dormitorium, co? – dokończył po chwili.

- Nie.

- Dajże spokój. Mamy eliksiry ze Snapem, jeśli cię zobaczy, pewnie będzie chciał cię wrzucić do kotła – próbował chłopak.

- Jestem twoją jedyną nadzieją na lepszą ocenę z zielarstwa, będziesz musiał mnie bronić. Nie zostanę tutaj – oświadczył kategorycznie kwiatek.

- Czekaj… - Neville zamilkł na chwilę, wciągając przez głowę koszulkę. – Skąd ty wiesz o ocenie z zielarstwa? – Spojrzał podejrzliwie na swoich współlokatorów. – Skąd on wie o ocenie z zielarstwa?

- Noo… - Ron podrapał się w głowę. – Mogliśmy coś mu o tym powiedzieć, gdy w nocy staraliśmy się go przekonać, aby znowu zaczął z nami rozmawiać…

- To ty starałeś się go przekonać – zastrzegł szybko Harry.

- Ale to był twój pomysł!

- Nieważne – uciął zrezygnowany Neville. – Ale wy wiecie, że on teraz będzie jeszcze bardziej zapatrzony… hm… w siebie? Dobra, panie Lepsza-Ocena-Z-Zielarstwa. – Odwrócił się w stronę doniczki. – Idziemy na śniadanie, i żebym nie usłyszał od ciebie jednego słowa poza ścianami tego pomieszczenia, czy to jasne?

Roślina gorliwie pokiwała kwiatem. Gryfon westchnął i jako pierwszy opuścił pokój.


- Neville! – Gdy chłopak usłyszał dziewczęcy głos, niemal zakrztusił się kanapką. Tylko nie ona, tylko nie ona… - myślał rozpaczliwie.

To nie tak, że jej nie lubił. Po prostu pewnie zaraz usłyszy długi wykład o właściwym traktowaniu jego rośliny i dowie się, że między jej liśćmi mieszkają polotki brunatnołuskie czy inne dziwactwa… No i nie mógł zapomnieć, że to między innymi przez tę Krukonkę musiał się zajmować tym kwiatkiem.

- Witaj, Luna! – wykrzyknął, gdy dziewczyna opadła na ławę naprzeciwko niego.

- Cześć. Smacznego. O, widzę, że masz nowego przyjaciela.

- Ee… - Chłopak zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie będzie gorzej, niż się obawiał. – Taak. To moja praca na zielarstwo.

- Domyśliłam się. Wiesz, że podobno każdy właściciel Quae Ad Diabolum staje się mądrzejszy dzięki opiece nad nim? Powiedz, czy zaczął już… A, nieważne. Pewnie tak – odpowiedziała sama sobie. – Wygląda na dostatecznie rozwiniętego. Powodzenia! – dodała, wstając od stołu. – Jestem pewna, że będziecie się świetnie dogadywać. Miłego dnia, Neville!

Dziewczyna odeszła, a Gryfon zastygł z kubkiem soku w połowie drogi do ust.

Ta kobieta nigdy nie przestanie go zadziwiać.

Roślina sprawiała wrażenie równie zaskoczonej. Zgodnie z obietnicą nie odezwała się, ale obróciła kwiat, jakby odprowadzała ją wzrokiem.

Neville postanowił nie zastanawiać się nad słowami Luny. Dopił sok i wstał od stołu, przygotowując się psychicznie do czterogodzinnego maratonu eliksirowo-zielarskiego, a przewidywał, że będzie to maraton pełen kłótni z nauczycielami.




następna część jest TUTAJ

6 komentarzy:

  1. Pomysł genialny. Cudnie się czyta. Pisz dalej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo:) A owszem, będę pisać dalej, obyście to jakoś przeboleli:D

      Usuń
  2. BRAVISSIMA RAGAZZA DEL MONDO INTERO. DEVI CONTINUARE QUELLO CHE FAI. <3

    OdpowiedzUsuń