środa, 30 grudnia 2015

Co to, do diabła, jest?! (#2)


Jak się przekonacie, to jednak nie jest ostatnia część tego opowiadania. No cóż. Wena trzyma, a Melchior domaga się, bym wystarczająco dokładnie opisała jego dzieje - co mogę zrobić?
Ze zmian - nazwa systematyczna rośliny Neville'a brzmi teraz trochę inaczej, a to dlatego, że poradziłam się mojego kolegi, który zna łacinę dużo lepiej ode mnie. Jeśli on mówi, że tak będzie poprawniej, to ja mu wierzę;)
Z nowości - Fandomowe Opowiadania by Nique wczoraj pojawiły się na Wattpadzie. Link znajduje się po prawej stronie i w zakładce "Linki".
Coś jeszcze? Ponieważ jutro Sylwester, życzę Wam wszystkim dużo szczęścia w nadchodzącym nowym roku. May the odds be ever in your favor and may the force be with you!:D
Zapraszam!

poprzednia część jest TUTAJ



 art by CaptBexx




Nie mylił się.

Ledwo Snape wszedł do sali od eliksirów, jego wzrok padł na ławkę Neville’a i, co za tym idzie, na jego najnowszy nabytek.

- Longbottom – powiedział cicho, ale to wystarczyło, by cała reszta klasy natychmiast umilkła i spojrzała tę dwójkę. – Widzę, że przyprowadziłeś… przyjaciela.

Ślizgoni uśmiechnęli się kpiąco. Część Gryfonów też musiała przygryźć wargi, by nie okazać się nielojalnymi w stosunku do kolegi z ich Domu. Chyba nie mogło być gorzej.

- Czy zechciałbyś wyjaśnić jego obecność tutaj? – ciągnął nauczyciel.

- T-to moja… praca na zielarstwo, p-panie profesorze – odparł niepewnie chłopak.

- Rozumiem. Nie uważasz w takim wypadku, że pracą na zielarstwo powinieneś się zajmować na zielarstwie? – Nietoperz mówił wyjątkowo łagodnym tonem, jednak Neville’owi nijak nie pomogło to się zrelaksować. Harry patrzył na niego ze współczuciem.

A wtedy okazało się, że jednak może być gorzej.

- Profesorze Snape! – zawołał Draco Malfoy. – Nie sądzi pan, że Longbottom przyniósł tu to zielsko, aby zaproponować panu dodanie go do eliksiru?

Neville zbladł.


- Tak uważasz, Malfoy? – zapytał Snape, podchodząc do Gryfona. – Jeśli to prawda, Longbottom, to doceniam twoją chęć przysłużenia się nauce… Nawet, jeśli nie ma ona najmniejszego sensu. Quae Ad Diabolum – tu dało się słyszeć zdumiony okrzyk Hermiony, który został jednakże zignorowany - nie sprawdza się zbyt dobrze w eliksirach. Ma niewiele zastosowań. Jest jednak dość gruboskórna i to wyjaśnia, jakim cudem przeżyła te kilka tygodni pod twoją opieką.

W oczach nauczyciela można było dojrzeć iskierki złośliwości. Chłopak nieco się rozluźnił. Jeśli Nietoperz chce go tylko obrażać, a nie wrzucać jego roślinkę do gara, to wszystko w porządku.

- Jednakże – zaczął Snape dramatycznym tonem, teatralnie wyciągając nożyce zza pazuchy – skoro Longbottom tak bardzo chciałby zobaczyć, jaki eliksir wyjdzie z jego rośliny, to kimże jestem, by mu tego odmawiać?

Ślizgoni zawyli z uciechy. Hermiona zatkała usta dłonią, a Neville, widzą srebrzyste ostrza zbliżające się do jego podopiecznego, krzyknął:

- Nie!

Nauczyciel zatrzymał rękę, jednak to nie okrzyk chłopaka był tego przyczyną. Zmrużył oczy i nachylił się nad doniczką, z uwagą przyglądając się czerwonemu kwiatowi.

- Absolutnie się nie zgadzam! – wrzasnął kwiatek prosto w twarz Mistrza Eliksirów, który szybko się cofnął. – Nie zgadzam się na robienie ze mnie jednej z tych paskudnych mikstur! Żaden tłustowłosy, wredny kucharczyk nie będzie mnie szatkował i wrzucał do kotła! Mówię: nie!

Kwiatek wyszczerzył drobne, ostre ząbki i nawet Neville poczuł się trochę niepewnie.

Severus Snape stał bez ruchu, wstrząśnięty. Wszyscy pozostali siedzieli z szeroko otwartymi oczami i ustami, przenosząc wzrok z rośliny na nauczyciela i z powrotem.

Bądź co bądź, była to jedyna istota, która odważyła się wytknąć mu tłuste włosy.

- To gada!

- Tak, to gada. Widzę, że dalej popisujesz się rodową elokwencją, Malfoy – warknęła Hermiona. – Powiedz, Neville, jak udało ci się ją zdobyć? – zapytała z błyszczącymi oczami.

W pomieszczeniu zawrzało. Zewsząd sypały się pytania.

- Od kiedy ją masz?

- Co to jest?

- Co jeszcze potrafi powiedzieć?

- Czy jest inteligentna?

- Skąd ją masz?

- Jak się nazywa?

- Melchior – wypalił Neville.

Zapadła cisza.

- Melchior? – powtórzył Dean. – Dlaczego akurat Melchior?

- A mi się podoba – oświadczyła roślina. – Jest dostojne i kojarzy się z bogactwem. Tak, jestem Melchior.

- Malfoy, ten kwiatek może z tobą konkurować o tytuł Najbardziej Przeświadczonej o Swojej Doskonałości Istoty Roku – stwierdził ktoś. Pół klasy wybuchło śmiechem.

- Który to Malfoy? – spytał Melchior przyciszonym głosem, pochylając się w stronę swojego opiekuna.

- Ten blondyn ze Slytherinu… e… w zielonym. Siedzi obok tej brzydkiej dziewczyny.

- Tej, która wygląda jak samica mopsa?

Niestety to roślina powiedziała trochę zbyt głośno i klasę znów sparaliżował śmiech. Pansy Parkinson wstała, czerwieniąc się wściekle. – Niech ktoś utopi to zielsko w czymś żrącym! – zażądała.

- Może gdybyś ty umyła głowę w czymś żrącym, zrobiłabyś się ładniejsza? Spróbuj, gorzej już być nie może! – zripostowała roślina.

Dziewczyna przez chwilę stała bez ruchu, po czym zalała się łzami i wybiegła z sali.

Gryfoni zaczęli bić brawo.

- Dość! – We wrzawę wdarł się lodowaty głos. W jednej sekundzie wszyscy zamarli.

Profesor Snape stał przed swoim biurkiem i rozglądał się po klasie, a jego oczy ciskały błyskawice.

- Longbottom. Zabierasz tę… tę roślinę i nie wracasz. Już!

Chłopak zerwał się z miejsca i niemal wybiegł z klasy, ledwo pamiętając o zabraniu torby. Odprowadzały o współczujące, ale i pełne uznania spojrzenia kolegów.

- Wszyscy – dziś o dwudziestej – szlaban! Gryffindor traci dwadzieścia punktów! A ty, Potter, przekaż Longbottomowi, że ma się u mnie stawić po lekcjach! – Głos znienawidzonego nauczyciela niósł się echem po korytarzu, gdy Neville szedł nim w stronę najbliższych schodów. – Otwieracie podręczniki na stronie czterysta piętnastej! A jeśli usłyszę jeszcze jedno słowo, Brown, Gryffindor straci wszystkie punkty, które mu zostały! Czy to jasne?!



- Przepraszam, szefie – wymamrotała roślina, gdy byli już pod Wielką Salą. – Po prostu… nie chciałem, aby mnie przerobili na syrop na chrypę  – zakończyła żałośnie.

- Umówmy się, że przepraszać i wybaczać będziemy później, dobrze? Na razie mogę ci tylko pogratulować, bo nie widziałem jeszcze, aby ktoś zdołał pogrążyć Snape’a, Malfoya i Parkinson w ciągu kilku minut. – Chłopak wyszczerzył zęby. - Jesteś wielki!

- Naprawdę? – Czerwony łepek uniósł się z nadzieją.

- Tak… Ale jeśli profesor Sprout nie uda się ułagodzić Snape’a, to już po nas. – Chłopak spoważniał. – Mamy teraz zielarstwo, czyli masz się zachowywać jak przykład dobrego wychowania, rozumiesz? Będę musiał z nią porozmawiać o tym, w co mnie wrobiła i jak to naprawić… Nikt mnie nie ostrzegał przed tym.

- Ale… - Głos Melchiora brzmiał, jakby ten był śmiertelnie wystraszony. – Nie będziesz chciał się mnie pozbyć, prawda?

Chłopak milczał.

- Szefie?

- Zrozum, jesteś hałaśliwy, denerwujący, wymagający – po każdym słowie kwiatek jakby kulił się w sobie – spragniony uwagi, gadatliwy, nie umiesz okazywać innym szacunku, wpędzasz mnie ciągle w kłopoty, przez ciebie Snape jest na mnie wściekły tak, jak jeszcze nigdy w życiu i mam przeciw sobie cały Slytherin, bo ty postanowiłeś obrazić ich parę królewską i opiekuna… Ja… Zobaczę. – Neville westchnął ciężko. – Nie wiem, co na to profesor Sprout.

- Proszę! – zawołała roślina. – Od teraz będę grzeczny, nie będę się odzywał poza dormitorium, podnosił głosu, obrażał strasznych ludzi, denerwował się… i ciebie, i…

- Możesz zacząć już teraz – przerwał mu Gryfon. – Zamilcz albo ktoś jeszcze cię usłyszy, a ja chcę zdążyć dojść do szklarni, zanim kolejne osoby zaczną się mnie o ciebie pytać… - I zanim skończą się eliksiry, dopowiedział w myślach.



Udało mu się. Dotarł pod drzwi szklarni w chwili, gdy nauczycielka zielarstwa wypuszczała z niej poprzednią grupę.

- Jackson, debilu, odłóż tę mysz albo następnym razem nakarmię wnykopieńkę tobą! – darła się ze środka jakaś dziewczyna.

Neville uśmiechnął się pod nosem. Nie ma to jak urok dzikich roślin o poranku.

W końcu Puchoni zniknęli mu z oczu. Niektórzy rzucali zdziwione spojrzenia na roślinę, którą trzymał, a która starała się wyglądać tak niewinnie, jak tylko się dało.

Oczywiście przez to każdy miał poczucie, że coś jest nie tak, ale nie za bardzo potrafił powiedzieć, co takiego.

Gryfon przewrócił oczami.

W następnej chwili usłyszał dzwonek, a po kolejnej minucie z zamku wylała się grupka uczniów. Neville nie potrafił ich rozpoznać z takiej odległości, ale jego wątpliwości rozwiały się, gdy dostrzegł brązową strzechę włosów podskakującą obok rudej czupryny.

- Neville, to było bezbłędne! – Szczerzący zęby Ron dopadł do niego jako pierwszy.

- Masz przechlapane, stary. – Seamus jak zwykle walił prosto z mostu. – Wściekł się jak nigdy.

Dołączył do nich Harry.

– Ee… - Potarł kark. – Mam ci przekazać, abyś stawił się u niego po lekcjach.

- Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, jak niezwykłe są rośliny z gatunku Quae Ad Diabolum? – zapytała przejęta Hermiona. – Są niesamowicie rzadkie, ich liści używa się do produkcji najlepszych leków na gardło, a ich nasiona…

- To było niesamowite! Tak się mu postawić! – Lavender przepchnęła się do chłopaka i stała teraz, mrugając i uśmiechając się  - w jej mniemaniu – słodko.

Dean poklepał go po ramieniu w geście wsparcia. Neville nie był tylko pewien, czy odnosiło się to do Snape’a, czy do panny Brown.

- Tyle że ja nic nie zrobiłem – mruknął. – Wszystkiemu winien… to znaczy, wszystko zawdzięczamy Melchiorowi.

Kwiatek kręcił się niespokojnie.

- Przeprosiłem już. Jak chcesz, to mogę iść z tobą na ten szlaban – zaproponował.

- Nie. Nie, absolutnie nie – odpowiedział szybko chłopak. Wolał nawet nie wyobrażać reakcji Nietoperza, gdyby ten zobaczył go ponownie z tą rośliną w jego klasie. Brr.

- Jak chcesz – rzucił lekko Melchior. – I tak bym tego nie zrobił – dodał półgłosem.

Neville zignorował ten przejaw braku lojalności, bo ze szklarni właśnie dobiegło wołanie:

- Szósta klasa, wchodźcie!

W środku panował przyjemny półmrok, było też chłodniej niż na zewnątrz. Na dodatek w cieplarni numer trzy, w której się znajdowali, hodowano co prawda rośliny bardziej niebezpieczne niż w jedynce, ale i tak spokojniejsze, niż w dwójce i czwórce. Nastolatkowie uśmiechali się, przeczuwając stosunkowo łatwa pracę.

Gdy uczniowie przekroczyli próg, profesor Sprout przywitała się z nimi, a następnie ze zmarszczonym czołem spojrzała na niewielką grupkę.

- A gdzie Krukoni?

Wszyscy zgodnie wzruszyli ramionami.

- No dobrze. – Zatarła ręce. – Nie będziemy na nich czekać, mamy mnóstwo pracy. Dziś nie zajmujemy się programem, bo musicie mi z czymś pomóc. Przypominacie sobie, jakie rośliny poznaliśmy w drugiej klasie?

Nie czekała na odpowiedź.

- W każdym razie te, które przetrwały odpetryfikowywanie spetryfikowanych, dorosły i zaczęły się rozmnażać. Trzeba znów je poprzesadzać. Kto pamięta mandragory?

Odpowiedziało jej chóralne jęknięcie.



Gdy poczuł klepnięcie w lewe ramię, prędko przysypał ziemią młodą mandragorę, którą trzymał, otrzepał z grubsza rękawice i dał znać osobie po jego prawej, że ich praca dobiegła końca. Przedramieniem otarł pot z czoła.

Po dłuższej chwili nauczycielka pokazała na migi, że można już bezpiecznie zdjąć nauszniki.

Neville nie był jedynym, który wydał z siebie głębokie westchnienie ulgi. Niemal zapomniał już, dlaczego były to jedne z tych niewielu roślin, którymi szczerze nie lubił się zajmować.

Naprzeciwko niego Luna, znów przybrawszy lekko nieprzytomny wyraz twarzy, zdejmowała wielkie rękawice robocze palec po palcu, uważnie im się przyglądając. Na jej głowie wciąż tkwiła para różowych i puchatych nauszników.

Z braku alternatywy – nie usłyszałaby go, a stoły robocze były szerokie i długie – rzucił nieostrymi grabkami tak, że upadły przed jej twarzą. Spojrzała na niego pytająco. Udał, że zdejmuje coś z uszu, a ona uśmiechnęła się i pokiwała głową, po czym znowu opuściła wzrok.

Ciągle robiła rzeczy, których nie potrafił zrozumieć, a mimo to naprawdę ją lubił. Gdzie tu sens?, zastanowił się.

Nauszniki zdjęła dopiero po kwadransie, gdy stanowiska zostały doprowadzone do porządku, a profesor Sprout poleciła wszystkim oddać wyposażenie.

- Krzyk mandragory jest niebezpieczny nawet po dłuższym czasie od jego wydania, wiesz? – odpowiedziała Krukonka na niezadane pytanie chłopaka. – Fale dźwiękowe nie zachowują się w jego przypadku normalnie i odbijają się od otoczenia, cały czas szkodliwe. Tata mi powiedział.

- Luna, nie sądzę, że... – zaczął Neville, po czym doszedł do wniosku, że kłócenie się z nią jest bez sensu. Zamiast tego zapytał:

- Dlaczego się spóźniliście?

- Och, profesor Trelawney ujrzała w szklanej kuli Amandy coś niezwykłego i nie chciała nam powiedzieć, o co chodzi – odparła beznamiętnie. – Koniec końców dała się przekonać. Okazało się, że widziała wielkiego, złego węża próbującego schwytać jakąś bezbronną istotę. Osobiście nie wiem, co w tym specjalnego – dodała. – Jednak Amanda – kontynuowała po namyśle – powiedziała nam potem, że ten wąż nie atakował, a próbował się bronić. I to nie przed niewinną ofiarą, tylko przed lwem z kwiatkiem za uchem. To dość niezwykłe, nie sądzisz? A musisz wiedzieć – ściszyła trochę głos – że bardziej wierzę Amandzie. Wydaje mi się, że wewnętrzne oko profesor Trelawney chce odbierać tylko bardzo nieszczęśliwe obrazy. Chce tego do tego stopnia, że zmienia to, co widzi, na to, co jej odpowiada. Amanda się ze mną zgadza. – Luna wyprostowała się, zadowolona.

- To… rzeczywiście niezwykłe. – Neville czuł się nieco zmieszany, jak podczas każdej chyba rozmowy z tą dziewczyną.

- A jak się ma twoja roślina?

- Melchior! – Chłopak odwrócił się i poszukał wzrokiem doniczki. Stała tam, gdzie zostawił ją na początku lekcji. Podszedł do niej szybkim krokiem, na moment zapominając o Krukonce za jego plecami.

- Hej, wszystko dobrze? – zapytał.

Stojący najbliżej uczniowie przerwali swoją rozmowę i z zaciekawieniem spojrzeli na Gryfona.

Roślina jakby się otrząsnęła.

- Tak, jest w porządku – rozległ się trochę nieprzytomny głos.

Chłopak martwił się o swojego podopiecznego, bo ten uparł się, że żadna osłona nie jest mu potrzebna, gdyż krzyki mandragor nie stanowią dla niego zagrożenia. „Potrafię wrzasnąć tak, że im uszy zwiędną”, stwierdził. „Te ich słabe piski mi nie zaszkodzą”. Neville poczuł ulgę, widząc, że istotnie nic się nie stało.

- Skończyliśmy już – poinformował go. – Zaraz wszyscy sobie pójdą, ale ja muszę jeszcze porozmawiać z profesor Sprout. Poczekaj tu, dobrze?

Melchior jedynie pokiwał głową. Kwiatem. Zaczynam go uczłowieczać, pomyślał chłopak z lekkim przestrachem.

- Widzę, że znaleźliście wspólny język. – Uśmiechnęła się Luna, stając obok Neville’a. – To dobrze. Potrafią być świetnymi towarzyszami, jeśli polubią swoich opiekunów.

- Chyba zaczynam zdawać sobie z tego sprawę – mruknął Gryfon, patrząc na roślinę z namysłem. Zaraz potem potrząsnął głową. Chciał zebrać myśli przed rozmową z nauczycielką… Zwłaszcza że sam nie do końca wiedział, czego ma zamiar się domagać.

- Dobra robota, kochani! – Głos kobiety przebił się przez rozmowy. – Jestem wam bardzo wdzięczna. I cieszę się, że nie zapomnieliście, jak zajmować się mandragorami. Dziękuję wam. Możecie już iść.

Nikt nie czekał na dodatkową zachętę; wszyscy natychmiast rzucili się do drzwi.

Luna wesoło pomachała koledze.

- To cześć! Do zobaczenia na obiedzie!

- Pa, do zobaczenia. – On też uniósł rękę.

Gdy ostatnia osoba opuściła cieplarnię, powoli podszedł do nauczycielki. Stała na zapleczu, grzebiąc w szufladzie biurka.

- Pani profesor?

- Neville! – Spojrzała na niego zaskoczona. – Co cię do mnie sprowadza? Masz jakiś kłopot?

- Właściwie to… można tak powiedzieć – odpowiedział z wahaniem. – Chodzi o moją pracę dodatkową. Nie sądziłem, że ta roślina będzie mówić.

- Mówić? – Nauczycielka prawie podskoczyła. Na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech. – Czyli to jednak jest Quae Ad Diabolum, tak? Nie miałam pewności, ale to cudownie!

- Tak, tylko… Chwileczkę, jak to nie miała pani pewności?

- Cóż, to mógł być Quae Ad Diabolum, ale też Dionaea Magicae Sanguinae, nie miałam pewności. Są do siebie bardzo podobne w tym stadium rozwoju. Nigdy nie widziałam na żywo żadnej z tych roślin – przyznała. – Obie są niesłychanie rzadkie… Może to i lepiej… Przynajmniej, jeśli chodzi o tę drugą… - mruknęła do siebie.

- Ee… A co, jeśli to byłaby ta Dionaea coś tam? – Neville poczuł się trochę nieswojo.

- Jestem pewna, że byś sobie poradził. – Nauczycielka, w swoim mniemaniu sprytnie, uniknęła odpowiedzi na pytanie. Prawda była taka, że coś, co miało w nazwie „magiczna” i „krwawa” nie mogło być bezpieczne… Tym bardziej cieszyła się, że to nie była Dionaea.

- Czyli już mówi? – Zmieniła temat.

- Tak. – Chłopak odchrząknął. – Właśnie w tej sprawie do pani przychodzę. Powiedzmy, że mam pewne… problemy z powodu jego gadulstwa i zastanawiałem się, czy nie dałoby się czegoś z tym zrobić… To znaczy, nie z jego gadulstwem tylko, no, z nim…

Brwi nauczycielki zielarstwa unosiły się coraz wyżej z każdym kolejnym słowem.

- Chłopcze, czy ty chcesz mi powiedzieć, że rezygnujesz z opieki nad nim? – Widać było, że jest zawiedziona zachowaniem ucznia. – Jeśli tak, twoja ocena końcowa stanie pod dużym znakiem zapytania.

- Niech pani zrozumie, przez niego profesor Snape dał szlaban wszystkim Gryfonom i Ślizgonom z naszego rocznika – wyjaśniał zdesperowany szóstoklasista. – Melchior upiera się, że nie zostanie w dormitorium w ciągu dnia, więc muszę go nosić ciągle ze sobą, aby nie zaczął wyć na cały zamek, i przez to już mam problemy z profesorem Snapem i profesor McGonagall…

- Melchior? – wtrąciła kobieta.

Neville poczerwieniał.

- Noo… Tak go nazwałem. W sumie to sam się nazwał.

- Ale ty wymyśliłeś to imię?

- No tak.

- A on je przyjął? – drążyła.

Przytaknął.

- W takim razie nic nie zrobię, choćbym chciała. – Rozłożyła ręce. – Jeśli Quae Ad Diabolum przyjmie imię, które nadał mu właściciel, już się z nim nie rozstanie. Zwiędnie w parę miesięcy… Ale najpierw będzie głośno wyrażał swoje niezadowolenie. – Oboje skrzywili się lekko. – To rośliny o bardzo rozbudowanej psychice. Jedyne w swoim rodzaju.

Neville zastanawiał się przez chwilę nad odpowiedzią, chociaż wiedział już, że tę bitwę przegrał.

- Czyli nie zgodzi się pani na zmianę zadania?

Jeszcze nie skończył pytania, a kobieta już potrząsała głową.

- Nie, Neville. Nie zrobię tego. Po pierwsze, wiem, że sobie poradzisz. Po drugie, nie mogę. Przed chwilą wyjaśniłam ci, dlaczego. On by tego nie przeżył, a ja nie wybaczyłabym sobie, gdyby przeze mnie zwiędła tak niezwykła roślina.

Ja też nie, przyznał w myślach chłopak.

- Porozmawiam z profesorem Snapem. Wyjaśnię mu sytuację i może w drodze wyjątku zgodzi się potraktować cię ulgowo.

Gryfon przytaknął, chociaż sam w to nie wierzył.

Kolejne słowa nauczycielki zaskoczyły go.

- Quae Ad Diabolum nie przywiązują się do byle kogo, Neville. – Pomona Sprout poklepała go po ramieniu. – Musiał coś w tobie dostrzec. Jestem pewna, że stworzycie zgrany duet.

- Dobrze, pani profesor. – Poddał się. – Dziękuję. Do widzenia.

- Do widzenia, Neville. Życzę wam powodzenia. – Uśmiechnęła się do niego. – Czekam z niecierpliwością na twój raport.

Pokiwał głową i również odpowiedział jej uśmiechem.

Opuścił zaplecze i podszedł do swojej rośliny.

- Ja skończyłem, idziemy – rzucił, siląc się na wesołość. Musiał w spokoju przemyśleć słowa nauczycielki i zastanowić się nad swoim dalszym postępowaniem. Najpilniejsze było jednak rozgryzienie zachowania Melchiora. Co takiego dostrzegł w chłopaku, że postanowił się z nim związać? Jak bardzo rozwinięta jest jego psychika? I co zrobić, aby dał się przekonać do zostawania w dormitorium przynajmniej na czas eliksirów i transmutacji?

Kwiatek nie zareagował na jego słowa.

- Hej, żyjesz? – Chłopak nachylił się nad nim.

- Próbowałeś się mnie pozbyć – powiedział smutno Melchior.

Jak dobrze, że teraz jest okienko, przyszło do głowy nastolatkowi. Przeczuwał kolejną bardzo długą rozmowę. Gdyby miał mieć teraz normalnie lekcję, w życiu by się z tym nie wyrobił.

- To nie tak – zaprzeczył bez przekonania, podnosząc doniczkę i wychodząc z cieplarni. Przy wejściu już gromadził się tłumek drugo- albo trzecioklasistów czekających na lekcję. Obrzucili chłopaka konwersującego z rośliną zaciekawionym spojrzeniem. Zignorował ich.

- Ale ja wiem, że to właśnie tak. – Głos jego podopiecznego brzmiał naprawdę żałośnie i Neville poczuł wyrzuty sumienia. Trzeba było zamknąć drzwi na zaplecze.

- Zrozum, to nie do końca… - zaczął, ale musiał przerwać, bo Melchior mówił równo z nim.

- Przepraszam! Wiem, że nie byłem grzeczny ani posłuszny. Powinienem zgodzić się na zostawanie w dormitorium, nie grozić wam krzykami, nie obrażać się, nie wyzywać tego mężczyzny ani Malfoya, ani tamtej dziewczyny, zachowywać się spokojnie, nie powinienem robić ci kłopotów, nie powinienem… - Jego głos autentycznie się załamał, a chłopak z szoku aż otworzył usta.

Nie miał pojęcia, że psychika tych roślin jest aż tak rozwinięta.

- Hej, spokojnie – wydukał. – To ja cię przepraszam. Nie rozumiałem wszystkiego tak dobrze, w sumie teraz też nie rozumiem wszystkiego, ale na pewno więcej, niż przed tą lekcją… - Urwał na chwilę i postanowił usiąść pod pobliskim drzewem. Zanosiło się na trudną rozmowę. – Wiem tyle, że nie zamierzam się ciebie pozbywać. Nawet jeśli wcześniej… przyszło mi to do głowy… - Czuł się okropnie, przyznając się do tego. – To zmieniłem zdanie. Zupełnie. Nie zrobię tego, jasne?

- Szefie, ale ja chcę ci powiedzieć, że możesz mnie zostawić – powiedział cicho kwiatek. – Właśnie o to mi chodzi.

- Zwariowałeś? – wydusił po chwili Neville. – Nie ma mowy! Przecież wtedy… Nie.

- Ja wiem, co wtedy – przypomniał mu Melchior. – Noszę w sobie tę wiedzę od ziarenka. – Znów się zgarbił. – Ale nie zniósłbym… Wolę to, niż być dla ciebie ciężarem.




następna część jest TUTAJ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz