Lumos, czytelnicy!:)
Oto przed Wami ostatnia już część opowieści o Neville'u Longbottomie i jego nowym przyjacielu. Zapraszam do czytania i mam nadzieję, że się Wam spodoba:)
pierwsza część: TUTAJ
druga część: TUTAJ
pierwsza część: TUTAJ
druga część: TUTAJ
art by CaptBexx
Neville spędził najdłuższe pół godziny w swoim życiu, próbując przekonać roślinę, że się mylił, że nie jest ona dla niego ciężarem i że raz na zawsze zrezygnował z pomysłu zostawienia jej, czując jednocześnie ogromny wstyd, że w ogóle o tym myślał. Teraz widział wyraźnie, że słowa profesor Sprout były prawdą: Melchior potrafił snuć naprawdę głębokie przemyślenia, był zdolny do empatii i miał w sobie prawdopodobnie więcej zrozumienia, niż wszyscy Ślizgoni razem wzięci.
Gdy chłopak wchodził do swojego dormitorium, by przebrać się przed ostatnią w tym dniu lekcją zaklęć, nadal nie był pewny, czy udało mu się przekonać kwiatek - i, co ważniejsze, czy ten mu wybaczył. W każdym razie osiągnął tyle, że jego podopieczny przestał domagać się rozstania z nim. Co do tego Gryfon miał już pewność – nie dopuściłby do tego za nic.
Dlatego też kiedy Melchior zaproponował, że na czas zajęć i obiadu zostanie w dormitorium, Neville stanowczo się temu sprzeciwił.
- Profesor Flitwick na pewno nie będzie miał nic przeciwko twojej obecności – oświadczył.
W ten oto sposób w klasie rzeczonego nauczyciela pojawił się z doniczką – czuł się jednak zupełnie inaczej, niż tego samego dnia rano przed eliksirami. Był zdecydowany doprowadzić doświadczenie do końca i oddać profesor Sprout raport zasługujący na najwyższą ocenę, jednak nie to było jego priorytetem. Już nie. Bardziej zależało mu na tym, by naprawić swoje stosunki z Melchiorem. Chciał, by jego nowy przyjaciel – tak właśnie zaczął o nim myśleć – czuł, że jest z kimś, komu na nim zależy. Nie dopuści już do sytuacji, w której mógłby poczuć się niechciany.
Neville przygotował się do wyjaśnienia obecności rośliny na lekcji, jednak niziutki nauczyciel zdawał się w ogóle jej nie zauważać. Jak zawsze przywitał się z uczniami, sprawdził listę obecności i powiedział, czym będą się dziś zajmować. Wobec tego Gryfon zrezygnował z zamiaru podejścia do katedry i wytłumaczenia sytuacji, a zajął się próbami wyczarowania fontanny wina z końca swojej różdżki.
Niestety w jego wykonaniu już same próby były niebezpieczne dla otoczenia, bo, trzeba przyznać, przez ostatnich sześć lat jego zdolności magiczne nie poprawiły się zbytnio. Chłopak udawał, że nie widzi rzucanych mu przez sąsiadów zaniepokojonych spojrzeń i, przygryzając wargę, skupił się na jak dokładniejszym ruchu nadgarstka.
Otworzył usta, by wypowiedzieć formułę.
Nie było lepiej niż zwykle.
Silny strumień szampana wytrysnął końca jego różdżki, strącił tiarę z głowy siedzącej przed nim Parvati Patil, dosięgnął stojącego za biurkiem nauczyciela i zrzucił go ze stołka, na którym ten stał. Zawsze tak robił, inaczej nie widać by go było zza katedry. Dziś ten zwyczaj okazał się niebezpiecznym dla jego zdrowia.
Przestraszony Neville poczuł, jak ktoś wyrywa mu z ręki różdżkę i woła: „Finite!”. W następnej chwili siedzący w pierwszej ławce uczniowie podbiegli do Flitwicka i pomogli mu wstać. Prychając, profesor wdrapał się z powrotem na podwyższenie i dał znak, że wszystko z nim w porządku.
- Dziękuję, chłopcy, tak. Panno Granger, pięć punktów za szybką reakcję. Panie Longbottom! – Spojrzał na zdenerwowanego chłopaka, który siedział niemal bez ruchu, bez przerwy mamrocząc przeprosiny. – Nie było to czerwone wino, o które prosiłem, ale jednak wino – powiedział po namyśle. – Następnym razem proszę nie dźgać, a jedynie delikatnie poderwać różdżkę do góry. Delikatnie! Rozumie pan?
Neville gwałtownie pokiwał głową.
- Świetnie. Wracajcie do pracy, no już! – Machnął na resztę uczniów, którzy od razu zajęli się czarami, w większości kierując swoje strumienie elegancko do wiader. Profesor Flitwick tymczasem podreptał w stronę biurka, rzucając po drodze zaklęcie suszące na siebie i podłogę.
Nastolatek spędził ostatnie dwadzieścia minut lekcji na przyglądaniu się innym, z różdżką leżącą dokładnie na środku jego ławki.
Był głęboko wdzięczny Melchiorowi, że ten postanowił pozostawić wypadek bez komentarza. Nie byłby pewien swojej reakcji, gdyby zaczęła się z niego nabijać roślina.
- Hej, co teraz mamy?
- Numerologia, na drugim piętrze. – Neville dołączył do Deana czekającego na niego przy wyjściu z klasy.
Mimo że chciał zostać uzdrowicielem, podczas gdy Thomas myślał o karierze aurora, na wiele zajęć chodzili wspólnie.
Widać Sprout zdążyła porozmawiać z resztą nauczycieli, bo ani profesor Vector, ani żaden inny wykładowca do końca tygodnia nie poruszył tematu rośliny, która nagle zaczęła uczęszczać na ich lekcje.
Jednak najbardziej zdziwił Neville’a fakt, że na eliksirach Snape po prostu go ignorował. Ustały docinki i ciągłe wyśmiewanie ucznia, dzięki czemu Gryfon odetchnął ulgą. Nie, nie oznaczało to, że nagle zaczął tworzyć najwspanialsze wywary w całej Wielkiej Brytanii – po prostu stały się one trochę lepsze. A na pewno przygotowywane z mniejszym strachem.
Zachowanie Melchiora też stanowiło miłe zaskoczenie. Odzywał się praktycznie tylko w Wieży Gryffindoru i zdawał się chłonąć wiedzę, którą nabywał na lekcjach, z prawdziwym zapałem. Raz czy dwa zdarzyło się, że pomógł swojemu opiekunowi z praca domową. Nawet Hermiona była pod wrażeniem.
Okres spokoju zakończył się niespodziewanie i gwałtownie dwa tygodnie później, gdy Neville, spokojnie idąc korytarzem, trafił w sam środek afery.
- Na co się gapicie? Wynocha! – wrzeszczał ktoś, a jego głos z każdym słowem robił się coraz bardziej piskliwy. – Dowiem się, kto to zrobił! Wynoście się stąd!
- Powiedz o tym ojcu, Malfoy! Z pewnością będzie zachwycony!
Ciągle rosnąca grupka śmiejących się osób otaczała kogoś, blokując przejście. Gryfon stanął na palcach, ale wciąż nie mógł dojrzeć, co się dzieje.
- Przepuśćcie mnie – czyjś głos wybił się ponad salwy śmiechu. – Zróbcie przejście, jestem prefektem!
Ernie Macmillan przepchnął się koło Neville’a, spiesząc do centrum awantury. Gryfon skorzystał z okazji i podążył za nim do pierwszego rzędu.
Nie spodziewał się tego.
- Malfoy. – Usłyszał głębokie westchnienie Puchona. – Mogę wiedzieć, co ty robisz?
Neville i Melchior wybuchli gromkim śmiechem.
Prefekt i książę Slytherinu, najmłodszy członek dumnego rodu Malfoyów, chłopak utrzymujący się w ścisłej czołówce najprzystojniejszych uczniów Hogwartu stał na środku korytarza w pięknej, bogato zdobionej na brzegach i bardzo obcisłej czerwonej sukience, podczas gdy Crabbe i Goyle starali się jednocześnie zasłonić go i wyprowadzić poza krąg widzów. Twarz blondyna była tylko o kilka odcieni jaśniejsza od jego stroju.
Neville zerknął na Erniego. Prefekt Hufflepuffu starał się zachować powagę, ale widać było, że z trudem powstrzymuje uśmiech.
- Dobra, wszyscy! – krzyknął. – Rozejść się! No już, spóźnicie się na lekcje! – Dopiero to podziałało i widzowie, choć niechętnie, zaczęli odchodzić. Na miejscu pozostało trzech Ślizgonów, Macmillan, Neville i jakiś starszy chłopak z Ravenclawu, uśmiechający się złośliwie.
- Malfoy, możesz mi wyjaśnić, co tu się dzieje?
- On wyleci! – pieklił się zazwyczaj spokojny książę Slytherinu. – Jak tylko mój ojciec się o tym dowie, wyleją go stąd! Zaatakował prefekta, zostanie ukarany!
- Uspokój się – nakazał Puchon. – O kim ty mówisz, kto to był?
- Nie mam pojęcia! Ale jak tylko się tego dowiem, dopilnuję, by wywalili tę osobę ze szkoły!
- Dobra. – Ernie potrząsnął głową. – Zabieraj się stąd i nie rób już sensacji. Możesz być pewien, że powiem o tym profesorowi Snape’owi. Nie ucieszy się, widząc, że jego pupilek zakłócił spokój, nie sądzisz?
Malfoy obrzucił rówieśnika spojrzeniem czystej nienawiści i spróbował odejść z gracją, co skutecznie uniemożliwiły mu krwistoczerwone szpilki. Ze złością skopał je ze stóp.
Neville obrzucił ostatnim rozbawionym spojrzeniem nienaturalnie wyprostowanego Ślizgona i jego dwóch goryli, usilnie starających się nie patrzeć na jego kreację. Już chciał obrócić się i pójść na lekcję, gdy Melchior krzyknął:
- Niezły tyłek, blondyneczko!
Gryfon spiął się w oczekiwaniu na odwet. Crabbe i Goyle zatrzymali się, a ich ręce powędrowały do różdżek, ale Malfoy złapał obu za rękawy i, niemal biegnąc, pociągnął w stronę lochów. Pozostali na miejscu trzej chłopcy i roślina znów zaczęli się śmiać.
- Wiecie, kto to zrobił? – zapytał po chwili Ernie.
Neville z żalem potrząsnął głową. Chętnie pogratulowałby tej osobie.
- Ja wiem – odezwał się Krukon. Był wysoki, miał krótko ścięte, brązowe włosy i głęboki głos. Obrzucił znikającego za rogiem blondyna ostatnim złośliwym spojrzeniem. – Ale nie powiem wam. Możecie być pewni, że gnida zasłużyła sobie na to…. i na o wiele więcej, ale ta osoba stwierdziła, że ośmieszenie gnojka przed całą szkołą wystarczy. Ma szczęście. – Potrząsnął głową, a następnie zwrócił się do Melchiora. – Nie mam pojęcia, jak to możliwe, że mówisz, ale lubię cię. Cześć, chłopaki. – I odszedł.
Ernie i Neville odprowadzili go zamyślonymi spojrzeniami.
- Wiesz, kim on jest? – zapytał ten drugi.
- Nie mam pojęcia. Ale wiesz… Wróg Malfoya jest moim przyjacielem, nie?
Puchon pokiwał głową z uśmiechem. Po chwili jego mina zrzedła.
- Serio muszę donieść o tym Snape’owi. Wolałbym, aby to był ktoś inny, no ale… - Uniósł rękę w geście pożegnania. – Lecę, mam teraz eliksiry. Akurat… Trzymaj się.
Neville odmachał mu. Odetchnął i surowo spojrzał na swoją roślinę.
- Tym razem ci się upiekło – oświadczył. – Ale przez ciebie nie będę mógł spać ze strachu, że Malfoy postanowi się zemścić.
- Wybacz, szefie – mruknął kwiatek. – Nie mogłem się powstrzymać. Zresztą do końca roku tylko dwa tygodnie, jakoś przeżyjemy, nie? – Nagle wyszczerzył ząbki, jednak tym razem Gryfon był pewien, że to radosny uśmiech, a nie ostrzeżenie. – Wyglądał niesamowicie! Miał policzki w kolorze tej swojej kiecki, to było coś!
- Taak. – Neville, wciąż rozbawiony, rozejrzał się. – A teraz cicho, bo znowu zaczną się na nas gapić.
- Jakby nie mieli lepszych rzeczy do oglądania. A nie, chwila, te lepsze rzeczy właśnie sobie poszły – zażartował Melchior.
Chłopak nie mógł się z nim nie zgodzić.
Do końca dnia plotki o nowym image’u Dracona Malfoya obiegły całą szkołę. Okazało się również, że sprawczynią całej sytuacji była pewna Krukonka z siódmego roku, którą jakiś czas temu Malfoy nazwał szlamą. Dziewczyna, zgodnie z zasadą, że "zemsta najlepiej smakuje na zimno", odczekała kilka dni nim odwdzięczyła się Ślizgonowi. Uczniowie podzielili się na trzy grupy: tych, którzy szczerze mu współczuli i pałali żądzą mordu na sprawcy (Pansy Parkinson, Crabbe, Goyle i Blaise Zabini, chociaż ten ostatni miał niezły ubaw), tych, którzy woleli siedzieć cicho i nie zdradzać, że bawi ich ta sytuacja (pozostali Ślizgoni) i całą resztę, którzy otwarcie i głośno wyrażała swój zachwyt upokorzeniem aroganckiego chłopaka.
Tego wieczoru dormitorium szóstorocznych Gryfonów świętowało, a bohaterem był oczywiście Melchior.
Te trzy słowa rzucone przez niego parę godzin wcześniej krążyły po zamku, powtarzane chyba przez każdego i wypowiadane niemalże z uwielbieniem.
Neville’owi nie przeszkadzało to, wręcz przeciwnie: sprawiało przyjemność… dopóki dwa dni później nie uświadomił sobie, że dziarskim krokiem zmierza prosto do jaskini węża. Dokładnie – na lekcję eliksirów. Dziwnym trafem ta myśl sprawiła, że jego chód stracił na sprężystości, a ramiona nieco się zgarbiły.
Miał tylko nadzieję, że Malfoy obierze tę samą taktykę, co Snape, i po prostu będzie go ignorował.
Nie spodziewał się łajnobomby w swoim kociołku, żywych traszek w składziku i eliksiru na porost włosów wlanego za kołnierz. Mógł natomiast domyślić się, że za wszystkie te incydenty nauczyciel odbierze mu kolejno dwadzieścia, trzydzieści i pięćdziesiąt punktów, dzięki czemu chłopak został okrzyknięty tegorocznym rekordzistą w szkodzeniu swojemu Domowi.
To bynajmniej nie poprawiło mu nastoju, zwłaszcza że następnego dnia musiał punktualnie o dziewiątej rano stawić się na egzaminy końcoworoczne.
Umyty, z zaleczonymi rankami po ataku jadowitego płaza i dokładnie ogolonymi plecami pojawił się kolejno na testach z zaklęć, transmutacji, obrony przed czarna magią, eliksirów (dzięki Merlinowi, nie prowadzonych przez Nietoperza), zielarstwa, opieki nad magicznymi stworzeniami, numerologii i mugoloznawstwa. Rankiem ósmego dnia chciało mu się wyć i na poważnie rozważał porzucenie kariery uzdrowiciela. Na szczęście to chwilowe załamanie minęło szybko i po trzech godzinach triumfalnie opuścił salę, w której pisał ostatni egzamin.
Z całych sił starał się nie słuchać paplania podnieconej Hermiony, której nawet Harry i Ron nie próbowali już uciszać. Wolał skupić się na podtrzymywaniu swojego malutkiego płomyczka nadziei – nadziei, że testy poszły mu co najmniej dobrze i że babcia będzie z niego dumna.
Trzydziesty czerwca nadszedł, jak zwykle, zbyt szybko.
Neville nigdy nie lubił opuszczać szkoły. Oczywiście czuł się dobrze w rodzinnej posiadłości i tęsknił za swoją babcią, ale przez te wszystkie lata Hogwart stał się dla niego drugim domem i zawsze ciężko mu było go opuszczać. Tym razem miał też świadomość, że powróci tu jeszcze tylko raz.
On i jego współlokatorzy obudzili się w tym samym momencie, parę minut przed dzwonkiem budzika, i zaczęli się ubierać w niezwykłej ciszy. Nawet Melchior nie był tak gadatliwy, jak zawsze.
Harry i Ron pierwsi opuścili dormitorium, schodząc do czekającej na nich Hermiony i razem z nią udając się na śniadanie.
Niedługo po tym Neville, Dean i Seamus zapakowali do swoich kufrów ostatnie rzeczy i, rozmawiając o wakacyjnych planach, poszli w ślady kolegów. Oczywiście towarzyszyła im pewna roślina.
Pokój Wspólny był wypełniony Gryfonami czekającymi na swoich przyjaciół, szykującymi się do przejścia przez dziurę pod portretem Grubej Damy czy zwyczajnie stojącymi i rozmawiającymi. Czerwcowe słońce wpadało przez okna, rozświetlając czerwono-złote wnętrze.
- Spójrzcie na nich. – Dean dyskretnie wskazał na czterech niskich chłopców stojących ze swoimi bagażami niedaleko wyjścia. – Pamiętacie, jak na pierwszym roku też nie wiedzieliśmy, co zrobić z kuframi? – Uśmiechnął się lekko do swoich wspomnień.
- Kiedy to było – westchnął Neville.
- Uwierzycie, że przyszły rok będzie naszym ostatnim?
- Nie. – Seamus potrząsnął głową. – Nawet mi o tym nie przypominaj.
Wydostali się z wieży i zaczęli przepychać się w stronę Wielkiej Sali. Korytarze były pełne biegających uczniów, chcących koniecznie dopaść swoich przyjaciół jeszcze przed odjazdem pociągu.
- Za rok o tej porze – kontynuował Finnigan – będę się szykować psychicznie do wysłuchiwania wykładów mojej matki o tym, że wciąż nie znalazłem mieszkania i dziewczyny…
- To może znajdź mieszkanie? – zaproponował Neville.
- I dziewczynę – dorzucił Dean, szczerząc zęby. – Nic prostszego, zobacz, ile ich tutaj lata… Któraś na pewno wytrzyma z taką teściową.
- Zabawne – sarknął zainteresowany. – Hej, à propos dziewczyn… Ktoś tu idzie.
Jego dwaj towarzysze i kwiatek jak na komendę odwrócili się i ujrzeli zmierzającą w ich stronę blondwłosą nastolatkę. Z jej uszu dyndały kolczyki w kształcie rzodkiewek.
- Widzimy się na śniadaniu! – zawołał Thomas i pociągnął Seamusa w stronę jadalni. Neville przewrócił oczami i zaczekał, aż Krukonka dotrze do niego.
- Hej. – Była lekko zadyszana, przepychanie się przez te tłumy na pewno stanowiło niezłe ćwiczenie. Jej głos brzmiał przytomniej niż zwykle. Chłopak nie mógł pozbyć się wrażenia, że jest teraz jeszcze ładniejszy. – Przyszłam ci tylko powiedzieć, że po powrocie do Londynu nie wracasz prosto do domu. Mój tata i ja zapraszamy cię do nas na parę dni. Twoja babcia już się zgodziła – ubiegła jego pytanie.
Neville zamrugał.
- A czy ktokolwiek pytał mnie o zdanie? – Starał się nie brzmieć nieprzyjemnie, ale ej – to już lekka przesada. Nawet, jeśli chodziło o Lunę.
- Przecież oboje wiemy, że się zgodzisz. – Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i zrobiła coś, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło: stanęła na palcach i pocałowała go w policzek. Po tym ułamku sekundy odsunęła się, pomachała mu i w podskokach pobiegła przez pustoszejący korytarz. Neville został sam z rumieńcem na policzkach, dość głupią mina i mętlikiem w głowie oraz jednym pytaniem: Skąd ona, u licha, wiedziała, że tęskniłby za nią w wakacje?
- Coś długo cię nie było – zauważył Ron, mrugając do Harry’ego, gdy Neville zajął miejsce przy stole
Gryffindoru.
- Ee… musiałem coś jeszcze załatwić – odparł chłopak, bezwiednie dotykając lewego policzka czubkami palców.
- Załatwić – powtórzył kpiąco Melchior.
Dean zagwizdał.
- A więc to tak! Chłopie, najwyższy czas. Serio, zaczynaliśmy się już martwić.
- Jak było? – Ron nachylił się do niego, prawie przewracając puchar z sokiem dyniowym.
- Nie! Nie całowaliśmy się ani nic! – Neville gwałtownie zamachał rękami, posyłając trzymany przez siebie widelec w powietrze wysoko nad głowami innych osób. Hermiona rzuciła mu krzywe spojrzenie, zupełnie jednak pozbawione mocy przez uśmieszek, który błąkał się jej po ustach.
- E tam. – Zniechęcony rudzielec powrócił do poprzedniej pozycji.
- Ale coś się stało? – drążył Dean.
- Noo… Jadędoniejnawakcje – wymamrotał.
- Słucham?
- Jadę do jej domu w wakacje – powtórzył chłopak, znów się czerwieniąc. – Zaprosiła mnie.
Jego współlokatorzy wybuchli głośnym śmiechem, zupełnie nie przejmując się rzucanymi w ich stronę ciekawskimi spojrzeniami.
- Nareszcie! Już nie mogliśmy na was patrzeć – stwierdził Seamus.
Ginny, od paru chwil przysłuchująca się rozmowie chłopaków, postanowiła się wtrącić.
- Ja jej powiedziałam, aby wzięła sprawy w swoje ręce – przyznała. Zignorowała pięć par oczu patrzących na nią ze zdumieniem i skupiła się na jasnych tęczówkach wpatrzonego w nią nastolatka. – Musiałam coś zrobić, skoro ty nie zamierzałeś zrobić nic. – Wzruszyła ramionami i wróciła do kanapki.
- Wychodzi na to, że dziewczyny są odważniejsze od ciebie, szefie – zauważyła roślina.
- Och, przymknij się.
Kwiatek nie zdążył odciąć się swojemu opiekunowi, bo z mównicy dobiegło chrząknięcie. W sali momentalnie zapadła cisza.
- Moi drodzy uczniowie. – Albus Dumbledore, ubrany w szatę w kolorze radosnego błękitu, obrzucił wszystkie cztery stoły rozpromienionym spojrzeniem. – Dziś dobiega końca kolejny rok szkolny. Rok wypełniony przygodami, zawieraniem nowych znajomości… a także, w pewnym stopniu, nauką. – Tu dało się słyszeć stłumione parsknięcia. – Był to także rok rywalizacji. Mam przyjemność ogłosić, że tegoroczny Puchar Domów zdobywa… z czterystoma czterdziestoma dwoma punktami… Slytherin!
Dyrektor został całkowicie zagłuszony przez oklaski członków Domu Węża. Draco Malfoy wyglądał na tak dumnego z siebie, jakby sam zdobył przynajmniej połowę tych punktów. Ron na zmianę spoglądał na niego spode łba i wbijał widelec w leżącego przed nim pomidora. Neville spojrzał na Snape’a – na jego twarzy o zapadłych policzkach można było zobaczyć uśmieszek zadowolenia. Minerwa McGonagall zacisnęła usta.
Chłopak spuścił głowę i starał się nie myśleć o tym, że niecały miesiąc temu w pięknym stylu stracił na lekcji eliksirów sto punktów.
- Drugie miejsce, z trzystoma dziewięćdziesięcioma dziewięcioma punktami… - ktoś roześmiał się – zajmuje Gryffindor!
Brawa były chyba równie głośne, co wcześniejsze. Gryfoni za nic nie pokazaliby, że obeszło ich zwycięstwo Ślizgonów.
- Trzysta osiemdziesiąt sześć punktów i trzecie miejsce otrzymuje Ravenclaw!
Tutaj radość była umiarkowana, jednak nadal większa niż przy Hufflepuffie – trzysta czterdzieści osiem punktów.
- Na koniec pożegnajmy brawami naszych siódmorocznych, którzy niedługo po raz ostatni wsiądą do Expressu Hogwart-Londyn! – Nauczyciele również przyłączyli się do owacji. – To już wszystko! Do zobaczenia! Dziękuje wam! – Dyrektor, wciąż uśmiechając się szeroko, zszedł z mównicy.
Pio długich poszukiwaniach Harry’emu, Ronowi, Hermionie, Neville’owi i Ginny udało się znaleźć pusty przedział w pociągu. Wciągnęli do niego bagaże i z ulgą opadli na siedzenia.
- Czy my też się tak zachowywaliśmy parę lat temu? – Skrzywił się rudzielec, kciukiem wskazując na korytarz. Wciąż biegali po nim młodsi uczniowie.
- Zapewniam cię, że pierwszego września jest dużo gorzej – zauważyła Hermiona. – Ginny, widziałaś Lunę? – spytała.
- Nie. – Uśmiechnęła się najmłodsza dziewczyna i puściła do Neville’a oczko. – Ale jestem pewna, że niedługo do nas przyjdzie, nie sądzisz?
Chłopak nie słuchał jej. Zamyślony spoglądał przez okno na przesuwający się szybko krajobraz, bezwiednie przesuwając między palcami drobne listki, i zastanawiał się, co czeka go przez najbliższych kilka dni.
Cokolwiek by to nie było, miał pewność, że nie zapomni tego przez długi czas. Być może nigdy.
Uśmiechnął się do swoich myśli.
Spojrzał na przedmiot, który trzymał na kolanach, a
jego uśmiech zrobił się jeszcze szerszy. Już wyobrażał sobie minę babci, gdy
zobaczy, jaki prezent przywiózł jej ze szkoły.
Magnifique, merveilleux, ma chérie <3 Époustouflant ;)
OdpowiedzUsuńDobrze wiesz kto, chyba nie muszę podpisywać
Chyba rzeczywiście nie musisz:)
UsuńMerci! Cieszę się, że Ci się spodobało;*