wtorek, 10 listopada 2015

Piąty Huncwot









Biel.

Fred otworzył oczy. Wszędzie była biel.

Nie wiedział, gdzie się znajduje. Pamiętał, jak chwilę temu żartował z Percy’ego, a teraz… Wszystkie jego myśli układały się w wielki znak zapytania.

- Co się stało?

Jego głos poniósł się echem po pustej przestrzeni. Rzecz jasna, nikt nie odpowiedział.

Coś mu tu nie pasowało. Może znajdował się we mgle, a może biel – Biel – była jakimś osobnym bytem, ale przecież wszystko musi mieć swój początek i koniec.

Prawda?

Pytanie pierwsze: Gdzie jest góra, a gdzie dół?

Gdy zaczął się nad tym zastanawiać, poczuł, że leży. Skoro leżał, musiała tu być jakaś podłoga. Skoro czuł jej chłód całym ciałem, musiał być nagi. Skoro był nagi, chciał się ubrać.

Obrócił głowę i dostrzegł kupkę ubrań. Wstał i wciągnął na siebie bokserki, niebieskie dżinsy i bordowy sweter, założył też skarpetki z logo Gryffindoru i podniszczone adidasy, łudząco podobne do tych, które poprzedniego ranka zostawił w domu.

Był już ubrany. To stanowiło odpowiedź na pytanie drugie: W jakim jest stanie? Jednak nadal nie miał pojęcia, gdzie się znajduje.

Pytanie trzecie: Co to za miejsce?

Im dłużej się rozglądał, tym więcej szczegółów dostrzegał. Pustka i Biel wydawały się przekształcać, gdy na nie spojrzał.

Chłodna, biała posadzka stała się jakby bardziej brązowa, dało się nawet wyróżnić krawędzie desek i słoje w drewnie. Przed Fredem zaczął się materializować spory, ciemny kształt. Powoli przybierał postać kamiennego kominka, tak dużego, że bez problemu mógłby się tam zmieścić człowiek.

Kominek też wydawał się chłopakowi znajomy. Wyszczerbiony z prawej strony kamień, ślady sadzy na wewnętrznych stronach ścian…

- Witaj, Fred.

Nastolatek natychmiast się obrócił.

Jako pierwsza rzuciła się mu w oczy poczochrana, ciemna czupryna nowoprzybyłego. Potem dostrzegł okulary, lekko przekrzywione na jego nosie.

- Kim… - Odchrząknął. – Kim pan jest?

Odpowiedź pojawiła się w głowie chłopaka na chwilę przed tym, jak udzielił jej nieznajomy.

- Nazywam się James Potter.

Fred otworzył usta.

- Jest pan… - Zamrugał. – Ojcem Harry’ego.

- Zgadza się. – Mężczyzna pokiwał głową.

- Ale pan był przecież…

- Martwy? – dokończył za niego delikatnie.

Nastolatek skinął głową.

- Nie byłem martwy, Fred. Nadal jestem.

Myśl, która formowała się w jego głowie od paru minut, nagle stała się zatrważająco jasna.

- Ja też zginąłem. – Sam był zdziwiony tym, jak spokojnie brzmi jego głos.

Teraz to Potter pokiwał głową.

- To był… jakiś śmierciożerca, prawda?

- Tak.

- Jak…?

- Wysadził cały fragment zamku. Akurat ten, w którym staliście wy.

- Co z resztą? – Nagle chłopak zaczął niepokoić się o innych. – Co z Harrym, Ronem, Hermioną i Percym? Żyją?

- Tak – uspokoił go James. – Żyją i mają się dobrze… w sensie fizycznym.

- Fizycznym? – drążył.

- Zginąłeś, Fred – powiedział ojciec Harry’ego wprost. – Jak myślisz, jak oni się teraz czują?

Chłopak westchnął głęboko. Dopiero teraz poczuł smutek. Co dziwne, nie żałował, że nie żyje – żałował, że jego rodzina i przyjaciele są nieszczęśliwi…  I że już nigdy nie zobaczy swojego ukochanego brata bliźniaka.

- Gdzie jesteśmy? – postanowił zmienić temat.

- A jak ci się wydaje? – odpowiedział pytaniem Potter.

Fred rozejrzał się raz jeszcze i nagle rozpoznał to miejsce.

- To wygląda zupełnie jak Nora!

- Jaka nora? – Mężczyzna zmarszczył brwi.

- Jak mój dom. Jak salon w moim domu – sprecyzował.

- Mieszkacie w norze?

- W Norze – poprawił go Weasley. – Przez wielkie „N”. To nazwa naszego domu. A to – zatoczył ręką łuk – wygląda zupełnie jak nasz salon. Ten kominek jest identyczny.

-  Ach. Naprawdę wygląda jak twój dom? – uśmiechnął się James.

- Tak. Pan tego nie widzi?

- W takim razie to chyba oczywiste, co musisz zrobić. – Tata Harry’ego sprawiał wrażenie, jakby nie usłyszał pytania.

- Oczywiste – powtórzył nastolatek. – Co muszę zrobić?

- Mówiłeś, że jest tu kominek, tak? – westchnął Potter.

- Tak.

- I tym kominkiem podróżowaliście zapewne Siecią Fiuu?

- Zgadza się.

- W takim razie musisz to właśnie zrobić. – Mężczyzna rozłożył ręce. – Weź Proszek Fiuu i wejdź do kominka.

- I gdzie mnie przeniesie? – Fred nabrał garść magicznego proszku z garnuszka stojącego na półce i teraz przesypywał go między palcami.

- Dalej.

- "Dalej", to znaczy...?

- Sam zobaczysz. Idź. Zaraz znów się spotkamy.

Fred jeszcze raz spojrzał na proszek w swojej dłoni i cisnął go do kominka. Natychmiast buchnęły zielone płomienie. Zdecydowanie w nie wszedł, lecz nim zdążył wypowiedzieć choć jedno słowo, wszystko wokół niego zawirowało i zostało przesłonięte przez Biel.




Otworzył oczy. Nadal znajdował się w kominku, ale od razu poznał, że nie jest to ten sam, który przed chwilą rozpłynął się przed jego oczami.

Zrobił krok w przód. Ogarnął go blask lamp wiszących pod sufitem.

Całe pomieszczenie było utrzymane w barwach Gryffindoru. Czerwona kanapa, takiż dywan, ciemnobrązowy stół i krzesła, niski stolik na kawę zaraz przed kominkiem, żółte i czerwone ściany, parę oprawionych w ramki zdjęć, jakaś paprotka na parapecie... Fred poczuł się jak w domu.

Do salonu, bo pomieszczenie z całą pewnością było salonem, weszła rudowłosa kobieta. Za nią podążał James.

- Witamy w naszych skromnych progach. – Mężczyzna wyszczerzył zęby.

Fred nadal nie otrząsnął się ze wstrząsu po tym, co stało się wcześniej - bądź co bądź, nie co dzień człowiek dowiaduje się o własnej śmierci - ale uśmiechnął się słabo w odpowiedzi.

Kobieta podeszła do niego powoli i wyciągnęła rękę.

- Witaj, Fred. Jestem Lily. Lily Potter.

- Pani jest matką Harry'ego.

Rudowłosa potwierdziła skinięciem głowy.

Ku własnemu zdumieniu nie był tym zaskoczony. Nie zdziwiłby sie bardziej, gdyby w tej chwili do pokoju wszedł Syriusz Black.

- Cześć, Fred! - Usłyszał wołanie od drzwi i znów spojrzał w ich kierunku.

Zacisnął powieki, gdy zobaczył, kto w nich stoi.

Jednak coś było jeszcze w stanie go zaskoczyć.

- Syriusz... Remus... - Nie mógł uwierzyć własnym oczom.

Ojciec chrzestny Harry'ego podszedł do niego w kilku sprężystych krokach i rozłożył szeroko ramiona.

- Kopę lat, no nie, młody?

Wciąż w szoku, chłopak uścisnął najpierw jego, a potem swojego dawnego nauczyciela.

- Dopiero co tu przybyłem. - Wilkołak odpowiedział na niezadane pytanie. - Dora... - Głos mu zadrżał. - Dora też tu jest. Rozmawia z Szalonookim.

- Tonks? Ona... – Fred wziął głęboki oddech. - Kto jeszcze?

Dorośli spojrzeli po sobie.

- Może najpierw coś zjesz? - zaproponowała Lily. - Usiądziesz, odpoczniesz. Z pewnością jest ci teraz ciężko...

- Kto jeszcze?

Nie zamierzał pozwolić im się wykręcić od odpowiedzi. Chciał wiedzieć, kto poza nim zginął. Musiał to wiedzieć.

- Ciągle przybywają - James niechętnie zabrał głos. - Brown, jak jej było... Lavender... Ten mały...

- Colin Creevey - podpowiedział Remus.

Fredowi przypomniał się wiecznie uśmiechnięty fan Wybrańca. Chłopiec musiał wymknąć się w drodze do Pokoju Życzeń i wrócić na pole bitwy. Był taki malutki...

Syriusz objął go ramieniem.

- Chodź, młody - powiedział łagodnie. - Musisz odpocząć. Porozmawiamy później, gdy to wszystko się skończy.




Fred ocknął się w pokoju niemal identycznym jak ten, który zajmował razem z bratem w Norze.

Nie pamiętał, aby zasypiał. Nie pamiętał nawet, aby był śpiący. Nie czuł się, jakby spał. A jednak wydawało mu się, że znów widział Hogwart.

Mnóstwo zniszczeń.

Dorośli i dzieci pomagający przy usuwaniu gruzów.

Długi rząd postaci przykrytych białym płótnem, leżących na błoniach.

Wielu ludzi kopiących głębokie doły na skraju Zakazanego Lasu.

A także coś, co o dziwo napełniło go otuchą: Słup dymu unoszący się z komina chatki Hagrida.

Weasley włożył ubranie przygotowane na siedzeniu stojącego przy biurku krzesła i otworzył drzwi. Po kilkunastu stopniach zszedł na parter. Jego nos pokierował go w lewo, do pomieszczenia, z którego po domu roznosił się smakowity zapach grzanek, boczku i jajek.

Nie pomylił się. W kuchni przy blacie stała Lily i zsuwała resztę jajecznicy z patelni. Chrupiące kromki chleba wyskoczyły z tostera i same poszybowały na stół, gdzie grzecznie ułożyły się na czekającym na nie talerzu.

Ona i James jednocześnie spojrzeli w stronę drzwi.

- Fred! - Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. - Witamy raz jeszcze. Siadaj. - Poklepał blat stołu po swojej lewej. - Przyszedłeś akurat na śniadanie.

Chłopak posłusznie zajął miejsce i ugryzł tosta.

- Jak się spało?

- Dobrze. - Fred naprawdę czuł się lepiej, jakby przez te parę godzin poukładał sobie wszystko w głowie. Wreszcie mógł myśleć o wczorajszym dniu bez wrażenia, że się dławi.

- Nie mąć mu w głowie, James. - Lily usiadła na krześle po drugiej stronie stołu. Spojrzała wprost na nastolatka. - To, co teraz robiłeś, nie do końca można nazwać snem... Tak samo jak jedzenie przez nas na śniadanie jajecznicy na boczku – szturchnęła żółtą papkę widelcem -  nie do końca jest tym samym, co jedzenie śniadania tam. Tutaj, podczas tego, co nazywamy snem, ale co niezupełnie nim jest...

- Teraz to ty mącisz mu w głowie - przerwał jej James i puścił oko do nieco zagubionego chłopaka. - W mojej żonie odzywa się natura kujonki z Gryffindoru - wyjaśnił uprzejmie. - Po prostu sny tutaj są nie tyle snami, co wycieczkami tam. Widzimy to, co dzieje się w danej chwili po tamtej stronie.

- Mimo że czas tu nie istnieje - wtrąciła się była pani prefekt. - Jednak w jakiś sposób zachowana jest chronologia zdarzeń, a minuty, godziny i dni upływające tutaj odpowiadają tamtejszym.

Na chwilę zapadła cisza. Fred otworzył usta.

- Eee... - odparł inteligentnie.

Lily zachichotała. Jej mąż przewrócił oczami.

- To naprawdę nieistotne. Najważniejsze jest to - zwrócił się do chłopaka - że wiemy, jak się sprawy mają po tamtej stronie. Dzięki temu widziałem wszystko, co robiliście w Hogwarcie i na Pokątnej. I tu dochodzimy do najważniejszego. – Rozpromienił się i klasnął w ręce. – Bombonierki Leserów! A te fajerwerki, gdy Umbrige była dyrektorem? To było coś! - wykrzyknął. Fred uśmiechnął się. - Magiczne Dowcipy Weasley'ów to chyba wasz najlepszy pomysł. Harry dobrze zrobił, że oddał wam tę nagrodę z Turnieju.

- Właśnie - mruknął chłopak. - Nie zdążyliśmy spłacić długu.

- To nie była pożyczka, tylko prezent - zauważył mężczyzna. - Harry nie chciałby, byście oddali mu choćby jednego knuta.

- Mówi pan zupełnie jak on. - Fred pokręcił głową.

James wzruszył ramionami.

- Jestem jego ojcem. Ale - tu wyprostował się, a jego oczy rozbłysły - wiem też, że ty i George znaleźliście naszą Mapę.

- Mapę? - powtórzył Weasley nieco podejrzliwie. Przez lata nauczył się, że nie każdy musi od razu wiedzieć o wszystkich zaplanowanych i niezaplanowanych wybrykach jego i jego brata.

Z drugiej strony... W tej chwili to już nie miało znaczenia.

- Dobrze wiesz, o jakiej mapie mówię, Fred. – Mężczyzna pochylił się w jego stronę, a twarz mu się rozjaśniła, jakby powstrzymywał się od śmiechu.

- A pan skąd o niej wie? - odpowiedział nastolatek pytaniem. - I dlaczego nazywa ja pan waszą?

- Przede wszystkim cieszę się, że to w wasze ręce wpadła. Jestem naprawdę wielkim fanem waszych pomysłów, i wszyscy byliśmy z was bardzo dumni.

- "Dumni" to może nie najlepsze słowo... - Lily starała się spojrzeć na nich z dezaprobatą, ale oczy jej się śmiały.

- Umbridge? - zapytał jej mąż.

- No dobrze - westchnęła. - Tej ropusze naprawdę należało się to wszystko.

- Więc? - przypomniał Fred. - Jak dowiedział się pan o Mapie?

James wybuchnął śmiechem i odchylił się na krześle.

- To ja jestem Rogacz. Nie musisz mi dziękować.

Nastolatkowi opadła szczęka. Zerwał się z miejsca.

- Ty jesteś Rogaczem?! - krzyknął. Zaraz potem roześmiał sie głośno, tak głośno, jak nie śmiał się od powrotu Lorda Voldemorta po Turnieju Trójmagicznym.

James rozłożył szeroko ramiona, jakby mówił: "Ta-dam!".

- Rogacz jest ojcem Harry'ego? - Mrucząc pod nosem, chłopak opadł z powrotem na krzesło. - Ten mały gnojek... przepraszam... nigdy mi o tym nie powiedział. A wiedział na pewno. A my daliśmy mu tę mapę! - Pokręcił głową.

- I jestem wam za to bardzo wdzięczny - dokończył Potter. - Zrobił z niej dobry użytek. Ty i George zresztą też. Obserwowaliśmy go i cieszyliśmy się, że po latach, mimo wszystko, trafiła do niego. W końcu gdy ją robiliśmy, mieliśmy nadzieję, że kiedyś przekażemy naszym dzieciom owoc naszej pracy.

Uśmiechnął się delikatnie, przypominając sobie czasy, gdy po nocach pracował nad Mapą, chcąc, by służyła też innym hogwarckim żartownisiom.

- Chwila... - Fred przenosił wzrok z Jamesa na Lily i z powrotem. - "Robiliśmy"? Pani należała do Huncwotów?

Zaczął się zastanawiać, które przezwisko mogło należeć do pani Potter. Glizdogon? Na pewno nie. Lunatyk? Nie wydawało mu się, aby ta kobieta miała aż tyle wspólnego z księżycem. Może Łapa, ale to również nie do końca mu pasowało...

- Jasne, że nie. - Rudowłosa rozwiała jego wątpliwości. - Wtedy nawet nie wiedziałam, że planują zrobienie czegoś takiego.

- To w takim razie kto?

- Zgaduj. - James mrugnął do niego. - Znasz ich. Kto ci pasuje do Łapy?

Fred przygryzł wargę.

-  Harry parę razy mówił coś o Łapie - powiedział z wahaniem. - Gdy rozmawiał z Ronem i Hermioną. A raz słyszałem, jak Lupin nazwał tak... Syriusza?

Spojrzenie Jamesa powiedziało mu wszystko.

- No nie! To Syriusz był Łapą? I nic nam nie powiedział?!

- Zgadnij lepiej, kto był Lunatykiem.

- Znam go? - upewnił się Fred.

Lily pokiwała głową.

Lunatyk... Noc... Księżyc.

Księżyc...

- No chyba nie - westchnął zrezygnowany. - Nie powiecie mi chyba, że to Lupin?

Uniósł głowę i spojrzał na dwójkę dorosłych.

- No nie! - wrzasnął. - Lunatyk był moim cho...  - zerknął na Lily - moim nauczycielem przez cały rok?

- Tak - potwierdził James z satysfakcją. - Ale nie będziesz wiedział, kim był Glizdogon, więc ci powiem.

- Tak? - zapytał chłopak, gdy cisza się przedłużała.

- Parszywek.

Weasley mrugnął. James uniósł kącik ust. Lily przygryzła wargę. Fred zmrużył oczy.

- Teraz na pewno mnie wkręcacie - ocenił wreszcie. - Parszywek był szczurem, Glizdogon musiał być człowiekiem.

- A słyszałeś kiedyś o animagii?

Fred odchylił się na krześle.

- Nasz szczur był czarodziejem-animagiem w swojej zwierzęcej formie - powiedział powoli.

- Tak.

- Glizdogon był naszym domowym szczurem.

- Tak.

- Nosz kurde, co to ma być! - Nie wiedział, czy śmiać się, czy płakać. W końcu postawił na to pierwsze. - Od lat otaczali mnie ludzie, których podziwiałem i których najchętniej wyściskałbym w podzięce za stworzenie czegoś tak wspaniałego, a ja nic o tym nie wiedziałem?

- Jak widać. - James wzruszył ramionami. - Ale to o podziwianiu było bardzo miłe, możesz mówić dalej.

Lily podniosła widelec i włożyła do ust nieco wystygłej już jajecznicy. Patrząc na nią, Fred uświadomił sobie, że praktycznie nic jeszcze nie zjadł. On i James jednocześnie złapali za widelce.

- Harry wiedział?

- Tak. Domyślił się w trzeciej klasie.

- I nic mi nie powiedział. Znowu. - Nastolatek pokręcił głową. Oj, bohater czarodziejskiego świata dostanie po uszach, kiedy się tu zjawi.

Przez parę minut panowała cisza zakłócana jedynie odgłosami przeżuwania.

Potem chłopak wstał od stołu, chcąc odnieść naczynia do zlewu, i w tej samej chwili dzwonek do drzwi zadźwięczał.

- James? - Lily spojrzała na męża.

- Pewnie tak.

Fred nie zdążył zapytać, o co im chodzi. Usłyszał czyjeś kroki w korytarzu. Chwilę później do kuchni weszli Syriusz i Remus, a za nimi - Tonks.

- Fred! - Rzuciła się mu na szyję, przy okazji przewracając kubek. Herbata rozlała się po blacie.

Objął kobietę, pomagając jej utrzymać równowagę.

- Przepraszam! - Odskoczyła i rozejrzała się po obecnych w pomieszczeniu ze skruszoną miną.

- Nic się nie stało. - Pani Potter pośpieszyła ze ścierką.

- Dobrze wiedzieć, że niektóre rzeczy się nie zmieniają - skomentował Syriusz, szczerząc zęby.

Tonks pokazała mu język.

- Mi też miło was widzieć - odezwał się James - ale byliśmy w środku ważnej rozmowy.

- Ważnej rozmowy? - zdziwił się Remus. - Jaka rozmowa jest na tyle ważna, aby nazywać ją ważną tutaj? Może poza informacją, że to już koniec.

Lily odetchnęła z ulgą.

- Koniec – powtórzyła. – Czyli przeżył. Dumbledore pewnie będzie chciał…

- Cii. - Pan Potter mrugnął do swoich przyjaciół. - Fred właśnie odkrył, kim byli Huncwoci. I ma ochotę nas zabić.

- Zgadza się. - Nastolatek splótł ręce na piersi. - Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? I gdzie jest Glizdogon? To prawda, że był Parszywkiem? - Spojrzał pytająco na swojego dawnego nauczyciela.

- Gdy jeszcze byliśmy tam, nie wiedzieliśmy, że macie Mapę. - Syriusz wzruszył ramionami. – Poza tym to nie „Bracia Lwie Serce”, Rogaczu. Nie ma nieba po niebie. Ale – znów zwrócił się do chłopaka - zanim zaczniesz wypytywać o Pettigrew, pozwól, że opowiem ci bajkę.

Dawno temu żyło sobie czworo przyjaciół. – Atmosfera w pokoju wyraźnie się zagęściła. - Każdy oddałby życie za pozostałych... A przynajmniej każdy tak uważał, póki nie okazało się, że nadchodzące czasy mogą naprawdę tego wymagać. Wtedy jeden z przyjaciół wydał drugiego, by ratować własną śmierdzącą skórę. Oskarżony o jego sfingowane morderstwo został inny. Jednak po latach wszystko się wyjaśniło. - Mężczyzna spojrzał na Jamesa i Remusa i uśmiechnął się ciepło. - Rozbita niegdyś paczka przyjaciół prawie powróciła do dawnego kształtu... Prawie, bo jeden z nich nigdy nie zostałby do niej ponownie przyjęty.

- Hogwartcy żartownisie znów spędzali czas razem - wtrącił Potter. - Jednak czegoś im brakowało.

- Kogoś - poprawił Lupin. - Brakowało im tego jednego przyjaciela. Lecz bardzo szybko okazało się, że istnieje idealny kandydat na jego miejsce.

- Potrzebujemy czwartego mężczyzny, Fred. - Black położył dłoń na ramieniu zaskoczonego chłopaka.

- Zjawiłeś się w samą porę - dopowiedział Remus.

Weasley patrzył na zmianę na trzech bohaterów swojej młodości. Nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy, spojrzał na Lily. Kobieta ocierała łzy. Stojąca obok Tonks z podniecenia to wspinała się na palce, to bujała na piętach.

Twarz chłopaka rozjaśnił szeroki uśmiech.

- Wchodzę w to!

- Musisz złożyć przysięgę, byśmy mogli cię przyjąć do naszej grupy.

Głos Jamesa przybrał oficjalny ton, ale zdradzały go błyszczące oczy.

- Powtarzaj za mną: Ja, Fred Weasley, uroczyście przysięgam traktować pozostałych Huncwotów jak rodzonych braci...

- Ja, Fred Weasley, uroczyście przysięgam traktować pozostałych Huncwotów jak rodzonych braci...

- ... strzec ich tajemnic i być zawsze gotowym do pomocy zarówno w żartach, jak i w sytuacjach wymagających… ekhem… powagi.

Fred powtórzył.

James rozejrzał się po pomieszczeniu.

- Syriuszu, Remusie, czy zgadzacie się na przyjęcie tego młodego człowieka w nasze szeregi?

- Ja, Syriusz Black, oficjalnie oświadczam, że od tej chwili będę uważać Freda Weasleya za mojego brata w dowcipach i życiu. - Łapa wypiął pierś i, zupełnie nieoficjalnie, dodał: Przybij piątkę, młody!

Chłopak przybił.

- Ja, Remus Lupin, oficjalnie oświadczam, że od tej chwili będę uważać Freda Weasleya za mojego brata w dowcipach i życiu.

- Witamy w naszych szeregach, Fred! - wykrzyknął James.

Kuchnia rozbrzmiała oklaskami. Świeżo upieczony Huncwot ukłonił się w pas.

- To co robimy? - zapytał, gdy tylko brawa umilkły.

Syriusz i James ryknęli śmiechem. Remus spojrzał na nich z rozbawieniem.

- On naprawdę mi się podoba, Rogaczu - powiedział ten pierwszy.

- Czyli wychodzi na to, że od teraz będzie tylko jeden spokojny Huncwot - westchnął Lupin.

Zarówno on, jak i Fred od dawna nie czuli się szczęśliwsi.

9 komentarzy:

  1. Ejj, weź. Popłakałam się >.<
    Mega. Nie sądziłam, że ktoś może oddać... śmierć Freda (/*) w tak oryginalny sposób. Do tego Huncwoci... Bitwa... Nie no, kłaniam się do pasa (niżej mi się nie chce xD)
    Weny, weny i jeszcze raz weny! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę? No to... fajnie. Że udało mi się wzbudzić w kimś tak silne uczucia;))
    Jest mi bardzo miło, że uważasz to za tak dobre. Dziękuję.
    I wena też się przyda;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja ci nie wypominam już (znowu) co ja sądzę o jedzeniu i piciu po śmierci (bo to się źle kończy) (znaczy się nie jedzenie się źle kończy, tylko moje wywody) (no ale i tak ogarnęłaś)
    No to się powtórzę: super, super i świetnie (haha taka niekonwencjonalna będę)
    Pisz dalej kochanie, bo świetnie ci idzie :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może lepiej rzeczywiście się nie powtarzaj. I tak wiesz, że uważam to za równie dziwne (nie Twoje wywody, tylko jedzenie po śmierci) (ale i tak pewnie ogarnęłaś).
      Dziękuję:) I jasne, że będę pisać dalej, muszę się jakoś twórczo wyżyć;)

      Usuń
  4. hej <3
    ogólnie ta miniaturka wpadła mi jako pierwsza w oko, bo tematyka huncwotów jest mi bliska. ogólnie ciekawie pokazany cały ten świat po śmierci, chociaż zastanawiam się, jak wygląda reszta. normalne miasta i tak dalej, tyle że wszędzie martwi ludzie? a i te sny, w których zagląda się do prawdziwego świata to strasznie fajny pomysł.
    wydaje mi się, że Fred nie zwracałby się do Jamesa i Lily per pan. w filmie co prawda pokazani byli jako parka co najmniej po 30, porównując jednak wiek Freda i Potterow w momencie śmierci, byli niemalże rówieśnikami. no, bo zakładam, że czas nie działał już na nich po śmierci. bo i co miałoby się stać potem? xD
    to w jaki sposób traktowali petera wydało mi się dobrze ukazane. bez nadmiaru emocji, a już z dystansem, bo przecież kupa czasu minęła. co nie znaczy, że cokolwiek zostanie mu wybaczone xd no ale cóż, sam się tak urządził.
    i ta rozmowa o tym, jacy dumni byli z Freda :D huncwockie w stu procentach.

    zapraszam do mnie <3 o huncwotach!
    www.theasphodelus.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej:)
      Dzięki wielkie za komentarz, takie długie z pytaniami i uwagami są najlepsze:D
      Jeśli chodzi o świat po śmierci, to ja zawsze widziałam go tak, jak napisałaś - normalne miasta, tylko z martwymi ludźmi (duchami? czymś na ich kształt?) (to trochę strasznie brzmi, jak się nad tym zastanowić).
      Potterowie byli mimo wszystko rodzicami HP, który był niewiele młodszy od Freda, więc wydaje mi się, że Weasley przynajmniej przez szacunek mówiłby do nich per pan/pani. Nawet jeśli byliby od niego starsi tylko te parę lat;)
      Jeszcze raz dziękuję. Miłego!

      Usuń
  5. A to ciekawe... Strasznie mi się podoba, prawie się popłakałam :') Jak ty to robisz, że tak świetnie piszesz? Planujesz się jakoś rozwijać? Tworzysz własne opowiadania/książkę? Byłoby super :P Chciałabym mieć taki talent
    Anonimowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, skoro tak, to bardzo się cieszę - że słowa były odpowiednio dobrane i że funduję Czytelnikom minikatharsis;)
      Co do trzeciego pytania - owszem, mam jedno dłuższe opowiadanie, autorskie, które jednak w tej chwili przegrywa z tym blogiem;) Nie wiem, czy kiedykolwiek je skończę (choć oczywiście chciałabym) i tym bardziej nie wiem, czy wyjdzie z tego coś więcej niż plik na dysku i kartki w szufladzie;)
      Dziękuję Ci bardzo za te komentarze, nawet nie wiesz, jak to uszczęśliwia i motywuje ^^

      Usuń
    2. Skoro komentarze motywują, to chyba dobrze :D bo już nie mogę się doczekać kolejnego wpisu! A jak kiedyś skończysz to swoje własne opowiadanie, chętnie przeczytam :D
      Anonimowa

      Usuń