środa, 3 lutego 2016

7-7-7 Writing challenge #3

Dzień trzeci:)
"Will Grayson, Will Grayson" Johna Greena i Davida Levithana. "I mean that no things occur", co, gdy weźmie się pod uwagę kontekst, oznacza właśnie tyle, co pierwsze zdanie. (Tak, to znowu moje tłumaczenie.)

Powiem Wam, że świetnie się bawiłam, pisząc ten tekst. Może dlatego, że ten chłopak uosabia to, jak sama  czasem się czuję. Tylko że ja z reguły nie wyżywam się na papierze. Nie wyżywam się w ogóle. Może powinnam zacząć.

Nie przedłużając - enjoy!:)



almaboheme.blogspot.com




Żadne ważne wydarzenie nie miało miejsca.


Serio. Ani w tym tygodniu, ani w tym roku, ani przez całe siedemnaście lat mojego jakże fascynującego życia.
 

Tylko nie myślcie, że mówię tak, bo jestem gówniarzem uważającym, że jego życie ssie i tnącym się nożem do masła. Nie, nie, nie. To nie tak. Po prostu stwierdzam fakt: nic specjalnego się nie wydarzyło. Nigdy.


Wiecie co? W sumie to wisi mi, co myślicie. Myślcie sobie co chcecie, lubcie mnie lub nie. Mam. To. Gdzieś. To naprawdę nie jest mój dzień. Tydzień. Rok. Życie. Cholera.


Ktoś mógłby powiedzieć: „Ej, stary, o co ci chodzi? Nie jest przecież tak źle. Masz oboje rodziców, chodzisz do dobrej szkoły, rówieśnicy cię szanują”. Ktoś bardziej w temacie dodałby jeszcze, że Snape i McStara McGonagall Cholerny Szacunek lubią moją rodzinę, więc nie wlepiają mi za dużo szlabanów i karnych prac domowych. Czyli że życie jest piękne.


Na dodatek wylądowałem w Ravenclawie. Super, nie? „Tam płonie lampa wiedzy, tam mędrcem będziesz snadnie”, jak parę lat temu stwierdził ten łach, któremu ktoś dał prawo decydowania o naszej przyszłości. Przecież powinienem być zachwycony, że nie należę do obślizgłych Ślizgonów lub milutkich, ale w gruncie rzeczy nijakich Puchonów.


Gówno prawda.



Ravenclaw to w osiemdziesięciu procentach mądrzy, ale śmiertelnie nudni kujoni, w osiemnastu w większości inteligentni prymusi (z niektórymi nawet da się normalnie pogadać) i w dwóch tacy jak ja. Niezwykli? Nie, po prostu ci, którzy potrafią przejrzeć na oczy. Ci, którzy widzą, co się dzieje. Ci, którzy wiedzą, co jest naprawdę istotne w tych czasach.


Teraz, gdy Ten, Który Nie Ma Nosa rośnie w siłę, daty wojen goblinów czy umiejętność stwierdzenia, że cholerny Mars jasno płonie nie zdadzą się na wiele. Dlatego nie rozumiem, co moi współdomownicy mają z tym wiecznym ślęczeniem nad podręcznikami. Nie lepiej przeczytać jakiś thriller, choćby mugolski, czy zwykłą przygodówkę, zamiast wkuwać dwanaście sposobów wykorzystania smoczej krwi? Jak myślicie, matoły, bardziej wam się przyda wiedza o tym, jak wydostać się z więzów czy informacja, że mordownik i tojad żółty to jedna i ta sama roślina?


Och, biedny ja. Co ja pocznę? Przecież nie myślę logicznie. Jesteśmy w Hogwarcie, pod nosem samego Albusa-Spójrzcie-Lord-Voldemort-Się-Mnie-Boi-Dumbledore’a, nie ma bezpieczniejszego miejsca na ziemi. Teraz najważniejsza jest nauka i dobre oceny, oraz, oczywiście, zdanie wszystkich Owutemów na Wybitne.


Moje poczucie bezsensu tego wszystkiego sprawia, że mam najgorszą średnią z całej klasy, co naturalnie przynosi wstyd i hańbę nie tylko mi, ale całemu naszemu domowi. No ja pier


Cholera, zapomniałem, że obiecałem mamie nie kląć tyle.


Najgorsze jest to, że w moim otoczeniu nie ma ani jednej osoby, która podzielałaby moje zdanie. Może powinienem poszukać kolegów wśród Ślizgonów?


To w sumie nie jest taki głupi pomysł. Tam powinni być jacyś normalni ludzie. Ewentualnie mógłbym spróbować pogadać z jakimiś Gryfonami, ale większość z nich cierpi na nieuleczalną chorobę ochotę zbawiania świata. Dziękuję, postoję.


Wracając do tego, co napisałem na początku: Dlaczego uważam, że całe moje życie jest bez sensu? Bo jest. Stwierdzenie strasznie banalne i dziecinne, ale to prawda. I znów: nie chodzi mi o to, że było mi źle lub że czegoś mi brakowało. Miałem – mam – wszystko, co potrzebne. Kochającą rodzinę (zaraz się porzygam, a przecież sam to piszę), wystarczająco dużo pieniędzy, ładny dom, nawet głupiego misia czy dziecięcą miotłę do latania (robię się sentymentalny. Kurwde). Ale od kilku lat bezustannie towarzyszy mi przekonanie, że nie to jest najważniejsze. I że nawet kochająca rodzina nie uchroni cię przed Bardzo Złym Czarnoksiężnikiem. To jest ten problem.


Gdyby tylko istniało coś, jakieś stowarzyszenie, zgrupowanie, kółko różańcowe, którego członkowie mają pomysł na pokonanie tego gościa z przerostem ego. W zeszłym roku Złoty Chłopiec i jego wierni przyjaciele założyli Gwardię Dumbledore’a (swoją drogą, nie mogli wymyślić jeszcze bardziej denerwującej Ministerstwo nazwy?), i to pod samym nosem Różowej Landryny, ale spotykaliśmy się tylko rok. Lepsze to niż nic, poza tym zaklęcia, których uczył nas Potter naprawdę mogą nam się przydać w przyszłości, ale ja chcę czegoś więcej. Chciałbym dołączyć do grupy ludzi, którzy na serio zajmują się próbami pokonania Jjego.


Jednak na razie moi rodzice nawet nie chcą o tym słyszeć. Dotychczas wymawiali się moim wiekiem. Teraz, gdy jestem już pełnoletni, mówią, że muszę skończyć szkołę. Ciekawe, co będzie następne. Ślub? Spłodzenie potomka, a najlepiej kilku?


Lepiej to wymażę, bo jeszcze znajdą ten zeszyt, przeczytają to i jakiś głupi pomysł wpadnie im do głowy.


Najlepsze jest to, że jestem niemal pewny, że oni gdzieś działają. Jaki mógłby być inny powód ich sporadycznych zniknięć? I tych szeptanych rozmów prowadzonych pod osłoną nocy, gdy myślą, że śpię i nie podsłuchuję?


Ślęczenie z uchem przy drzwiach sypialni i tak nic nie daje, a na próg rzucili Zaklęcie Nieprzenikalności. Tylko zmarnowałem kasę, kupując Uszy Dalekiego Zasięgu. Mogę co najwyżej podsłuchać, jak ci idioci z mojego dormitorium wyją pod prysznicem.


Nie, wróć. Do tego nie potrzebuję żadnych Uszu. Czy ktoś wymyślił Zatyczki Do Uszu Krótkiego Zasięgu? Zapłacę!


Dobra, zaczynam gadać od rzeczy. Na dodatek Malcolm strasznie rzuca się na łóżku, mam nadzieję, że nie obudzi go światło z mojej różdżki. Gdyby zobaczył, że wylewam te moje skumulowane żale w zeszycie jak jakaś smarkula, nie miałbym życia. I nieistotny jest fakt, że robię to raz na parę tygodni i tylko po to, by trochę się odstresować i zwyczajnie kogoś nie przekląć.


W domu mam więcej możliwości. Mogę wsiąść na rower (tak, rower. Zabijcie mnie, czystokrwiści idioci) czy puścić muzykę z radia tak głośno, że szyby w oknach popękałyby, gdyby nie były magicznie wzmocnione. Tutaj, w szkole, mogę wyzwać kogoś na pojedynek, upić się lub pisać. Jak łatwo się domyślacie, tylko jedna z tych rzeczy jest legalna. A o czwartej w nocy niespecjalnie mam ochotę na wycieczki do lochów lub do Hogsmeade.


Serio kończę. Mam dość. Już mi lepiej. Rano zwyzywam jeszcze tego kretyna Iwana, że znowu zajmuje łazienkę przez pół godziny, i może rzucę jakiś urok na jego wypielęgnowane kudły. Och, na samą myśl o tym czuję, że żyję.


Dobranoc, mój nie-pamiętniczku i obyś spłonął, zanim ktokolwiek poza mną dowie się o twoim istnieniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz