piątek, 5 lutego 2016

7-7-7 Writing challenge #5

Aby nie było nudno, ominęłam "W pierścieniu ognia " i "Kosogłosa" i wzięłam kolejną książkę: "Złodzieja Pioruna" autorstwa naszego Wujka-Trolla, znanego także jako Rick Riordan.. Czyli Percy Jackson? Też tak myślałam na początku, ale w miarę pisania plan się zmieniał, aż w końcu wyszło coś takiego. Kolejny, tym razem bezimienny OC i kolejny wpis w zeszycie. Ale nie martwcie się, zmienił się i bohater, i notes. I naprawdę nie wiem, dlaczego akurat na coś takiego;)

To tyle, kończę przynudzać i zapraszam do czytania:)



almaboheme.blogspot.com






Pamiętam, że leżałem na miękkim łóżku i ktoś karmił mnie łyżeczką czymś, co smakowało jak popcorn z masłem, ale było budyniem.


Teraz, gdy o tym pomyślę, brzmi to dziwnie i nieapetycznie. Fuj.


Trudno mi zebrać myśli. Ironia: kiedy wreszcie przełamałem się i postanowiłem zapisać to wszystko, nie wiem od czego zacząć. Coś mi się wydaje, że to nie będzie najbardziej spójny wpis w tym zeszycie.


Ten budyń to nie jest jedyna dziwna rzecz tutaj. O wiele dziwniejsza jest właścicielka niewielkiego domku, w którym się zatrzymałem. Nie, nie powinienem nazywać jej dziwną. Ona i ten milczący chłopak to jedyne osoby w promieniu iluś kilometrów, poza tym przyjęli mnie u siebie. Obcego chłopaka wyglądającego jak bezdomny, z ubraniem niepranym od jakiegoś czasu i włosami wpadającymi do oczu, którego jedynym dobytkiem był plecak wypełniony zeszytami.


Teraz te zeszyty to jedyna rzecz dająca mi jakiekolwiek pojęcie o mojej przeszłości.


Dziewczyna nazywa się Luna. Ma jasne włosy i jest trochę postrzelona, ale nie głupia. Wręcz przeciwnie, wydaje mi się jedną z najmądrzejszych osób, jakie w życiu spotkałem. Ale nie radzę sugerować się tym, co mi się wydaje, jako że nie sięgam pamięcią dalej niż do ostatnich kilku miesięcy. Ale wracając do wyglądu Luny, ma też duże oczy i wyraz twarzy, jakby wiecznie chodziła z głową w chmurach. Zawsze musi mieć na sobie coś żółtego – spódnicę czy kolczyki, nie ważne. Przynajmniej jedna rzecz powinna być żółta. Twierdzi, że to przynosi szczęście.


Może spróbuję, gorzej przecież nie będzie.


Chłopak jest dziwny na inny sposób. Niemal nic nie mówi, snuje się tylko po domu i pomaga w sprzątaniu i innych takich. Wiem, że ma na imię Shan i podczas ostatniej wojny coś niedobrego stało się z jego głową. Nie w sensie fizycznym – jest zdrowy i wygląda normalnie – ale psychicznie nie wszystko jest w porządku. Nie odzywa się, nigdy nie wyraża swojego zdania (o ile w ogóle je ma), chodzi spać i wstaje o wyznaczonych godzinach. Luna mówi, że to właśnie dlatego tu zamieszkała. Że po wojnie, na której zginęli ich rodzice trudno było znaleźć kogoś, kto pomógłby mu za niewielkie pieniądze. Hałas i obcy ludzie źle na niego wpływali, podobno zamykał się w sobie jeszcze bardziej, pomyślała więc, że zabierze go gdzieś daleko i pozwoli w spokoju wrócić do siebie, ale po paru latach wciąż nie widać poprawy. Chyba pogodziła się z faktem, że będzie musiała mieszkać w tym domku i zajmować się chłopakiem do końca życia.


Przedstawiła mi go jako swojego kuzyna. Jednak im dłużej jej słucham, tym bardziej wydaje mi się, że był dla niej kimś więcej. Nie dopytywałem się. Może kiedyś to zrobię.


Ja i Luna codziennie wieczorem siadamy przy kominku i rozmawiamy. To znaczy ona mówi, a ja słucham i co jakiś czas zadaję pytania. Czasem towarzyszy nam milczący Shan.
Opowiada o wojnie ze złym czarnoksiężnikiem Voldemortem, którego imienia nie wolno było wymawiać, o szkole magii i swoich przyjaciołach, od których się odcięła, o pewnym chłopaku imieniem Harry Potter, Wybrańcu, który pokonał zło. Brzmi to jak niesamowita baśń, a jest historią. Szkoda, że nie mam pojęcia, czy odegrałem w niej jakąś rolę.


Na początku nie rozumiałem, jak taka drobna, dwudziestoparoletnia dziewczyna i jej rówieśnik niespełna rozumu radzą sobie sami, ale odpowiedź przyszła zaskakująco szybko. Odpowiedź w postaci smukłego kawałka drewna, z którym Luna nigdy się nie rozstaje.


Wiem, że Shan też ma swoją różdżkę, ale średnio potrafi z niej korzystać. Trochę tak, jakby z częścią władz umysłowych odeszła zdolność koncentracji i, co za tym idzie, zdolność wykorzystania magii. Te nieukierunkowane pokłady mocy czasem rozbijają lustro lub gaszą ogień, ale zazwyczaj są niegroźne. Czasem szkoda mi tylko tego chłopaka, zwłaszcza gdy widzę, jak z uwagą przypatruje się czarującej blondynce.


Luna uważa, że ja też jestem czarodziejem. Inaczej nie dostałbym się do ich domku, bo nałożono na niego czary przeciwko mugolom. Niestety nie mam ani różdżki, ani zdolności magicznych. Czyli pod wieloma względami przypominam Shana. Teraz ta biedna dziewczyna musi zajmować się umysłowo chorym przyjacielem i charłakiem, który pewnego dnia po prostu zapukał do jej drzwi. Naprawdę ją podziwiam. Nie tylko mądra, ale też bardzo silna. Mógłbym się w niej zakochać, gdyby nie to, że już coś do niej czuję. Nie miłość, ale coś o wiele silniejszego. To rodzaj przywiązania, które będzie trwało wiecznie. Trochę tak, jakbym odnalazł osobę tworzącą ze mną całość. Osobę zdolną niemal czytać w moich myślach, zawsze potrafiącą odgadnąć mój nastrój, zawsze wiedzącą, co dla mnie najlepsze. Prawdziwa magia.


Luna ma kilka dziwnych nawyków. Jednym z nich jest ten dotyczący koloru żółtego, innym robienie budyniu. Raz w tygodniu niezwykła kreaturka nosząca kilka czapeczek jedna na drugiej i skarpetki nie do pary zostawia na ganku torby z jedzeniem. Wtedy dziewczyna wlewa do garnka mleko, dosypuje cukier i parę innych rzeczy i gotuje budyń. To coś, czym mnie karmiła, też było budyniem, do którego dodała coś na wzmocnienie. Nie pytałem. Może powinienem.


Powinienem też stworzyć listę rzeczy, które powinienem zrobić.


Powinienem na przykład usiąść z Luną i jeszcze raz zastanowić się, dlaczego plecak miałem wypchany nie jedzeniem czy śpiworami, a zeszytami. I dlaczego zeszyty te, będące zresztą dziennikami, nie zawierały faktów z mojego życia, a głównie przemyślenia. Może gdybym wtedy zwracał większą uwagę na to, o czym piszę, teraz w miejscu tych wszystkich lat nie ziałaby wielka dziura.




Cóż, przeczytałem wszystko, co napisałem do tej pory i muszę cofnąć moje ostatnie słowa. Tu też nie ma wielu konkretów. Najwyraźniej nie potrafię inaczej. Powinienem nad sobą popracować.


Kończę na razie. Luna miała rację, trochę mi lepiej, Poukładałem sobie, przynajmniej częściowo, ostatnie wydarzenia. Może gdy poukładam je do końca, uspokoję się i przyjdą wspomnienia. Może te słowa zajmujące kilka notesów nabiorą sensu i przypomnę sobie, o czym myślałem, pisząc je. Może przypomnę sobie też, co takiego się stało, że opuściłem rodzinne okolice i znalazłem się w głębi albańskiej puszczy, bez różdżki i przeszłości. Może.


Luna mnie woła. Powinienem iść.

2 komentarze:

  1. Tum dum dum! Jestem!
    Hej, hej!
    Ale mi się podoba :) A może kiedyś rozwiniesz tę historię? Chciałabym dowiedzieć się, kim jest ten chłopak, jak ma na imię, czy przypomni sobie wszystko... Naprawdę! Powiesz nam kiedyś?
    Post z wczoraj i przedwczoraj także przeczytałam i bardzo mi się podobały :) Zwłaszcza ten wpis z dziennikia, bo za drabble niezbyt przepadam. Po prostu wolę dłuższe teksty :)
    I nadrobiłam sobie jeszcze dwa opowiadania o Percym. I te także są świetne! W ogóle wszystko, co piszesz, jest świetne!
    Czekam na następne!
    Pozdrowionka,
    Bianka
    zakrecone-zycie-huncwotow.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję!:)
      Gdy skończyłam to pisać, sama czułam lekki niedosyt, więc pewnie kiedyś napiszę o nim coś jeszcze. Kiedyś...
      Paradoksalnie ja też wolę długie teksty od drabbli, doszłam jednak do wniosku, że one nadają się idealnie na tego typu wyzwania, no i nigdy wcześniej ich nie pisałam, a rozwijać się trzeba;)
      W takim razie już się biorę za dzisiejszy tekst. Boję się, z czym tym razem będę musiała się zmierzyć...
      Nawet nie wiesz, jak miło mi jest, gdy czytam takie komentarze. Jeszcze raz dzięki!:))

      Usuń