sobota, 23 lipca 2016

Promieniejący państwo młodzi i niespodziewany zwrot akcji, czyli jak wyglądał początek początku. (#1)



Mam nadzieję, że wakacje mijają Wam miło:)
Dziś raz jeszcze przeniesiemy się w przeszłość dalszą niż dwadzieścia lat, bo do sierpnia 1978 roku, do dnia obfitującego w ważne wydarzenia.
Opowiadanie znowu będzie podzielone na części, tym razem raczej na dwie. I obiecuję, ten przydługi tytuł się wyjaśni. Trzeba tylko wiedzieć, czego szukać;)

Ze spraw organizacyjnych - Nique Em założyła konto na Pintereście, dzięki czemu możecie mieć wgląd w to, nad czym aktualnie pracuję. Spokojnie, dużych spojlerów brak. Na razie. ;P
Linki do Pinteresta i Wattpada na górze po lewej i w zakładce Linki.

Zapraszam do lektury!:)








- Lily, wyjdź stamtąd.

- Za chwilę.

- Ta chwila trwa od dwudziestu minut – westchnęła Dorcas Meadowes z lekkim zniecierpliwieniem. – Chodź tutaj.

Z łazienki dało się słyszeć dmuchanie nosa, a następnie szum wody płynącej z kranu. Po chwili Dorcas zobaczyła, jak zamek w drzwiach obraca się, przekręcony od wewnątrz.

Ponownie westchnęła, tym razem z niejakim rozbawieniem, i nacisnęła klamkę.

Lily stała naprzeciwko, tyłem do drzwi, i opierała dłonie na krawędzi umywalki. Była w samej bieliźnie, jej wilgotne włosy opadały falami do połowy pleców. Wzrok miała wbity w swoje odbicie w lustrze. Pociągnęła nosem.

Starsza z kobiet poczuła, jak resztki jej wcześniejszej irytacji znikają bez śladu. Rozejrzała się krótko, zanim podeszła do przyjaciółki. Kabina prysznicowa była mokra po niedawnej kąpieli, podobnie jak część podłogi. Kilka jasnych ręczników leżało na stercie pod ścianą. Ubrania, które Lily miała na sobie przed umyciem się, leżały skotłowane w jednym z kątów.

- Kochanie. – Dorcas położyła dłoń na nagim ramieniu Rudej. – Nie denerwuj się tak, to przecież nie koniec świata.

- W sumie jeden przeżywamy na okrągło, nie? – Głos Lily był trochę zachrypnięty, ale w miarę spokojny.

- Hej, trochę optymizmu! Dziś nie rozmawiamy o takich rzeczach. – Ciemnowłosa zmarszczyła brwi, ale zaraz się rozpogodziła. Nie chciała denerwować przyjaciółki. – Ale jeśli o tym mowa… Przeżyłaś chyba już jeden, jeśli liczyć ślub Petunii i Vernona. Dwa, jeśli uznamy mój coming-out przed moją mamą. Pamiętasz, jak nasze mamy się wtedy przejmowały? – Uśmiechnęła się i objęła zdenerwowaną dziewczynę od tyłu, opierając głowę na jej ramieniu. Rude kosmyki połaskotały ją w policzek.

W lustrze widać było dwie twarze: jedną spokojniejszą, bardziej opaloną i uśmiechniętą, okoloną gęstymi, wypielęgnowanymi, brązowymi lokami, i drugą, bledszą, z rumieńcami policzkach i zaczerwienionymi oczami, twardo patrzącymi w swoje własne odbicie.

Dorcas odnalazła wzrokiem to odbicie i odgarnęła przyjaciółce włosy za ucho.

- Kochanie, nie denerwuj się tak – powtórzyła. – To ślub, nie wyrzeczenie się magii. Wiesz, to takie ukoronowanie waszej miłości… - Szatynka starała się sobie przypomnieć, jak jeszcze matka uspokajała jej siostrę, Amandę, przed jej zamążpójściem.

- To beznadziejne. – Rudowłosa ponownie otarła oczy. – Nie miałam problemu z dołączeniem do Zakonu Feniksa, a teraz…

- Nie przejmuj się tym, że się denerwujesz. To zupełnie normalne. – Dorcas mówiła łagodnym głosem, wciąż obejmując przyjaciółkę i gładząc ją po ramieniu.

- Amanda była taka spokojna! – Lily wreszcie spojrzała drugiej kobiecie w oczy. No, w ich odbicie w lustrze, ale zawsze. – W ogóle się nie denerwowała, nie płakała… Pamiętasz?

- Żartujesz sobie? – Dorcas zaśmiała się. – Była przerażona. Nie wie, że ja wiem, ale przez dwie noce przed ślubem w ogóle nie spała, słyszałam, jak przewraca się z boku na bok i chodzi po pokoju. – Spały wtedy w jednym pomieszczeniu, bo do niewielkiego domku Amandy zjechało się kilka pomagających w przygotowaniach do ślubu osób, które trzeba było gdzieś przenocować. – Przy nas nie płakała, bo zwyczajnie nie miała siły, przynajmniej tak myślę.

Niespodziewanie Lily odwróciła się i wtuliła w Dorcas.

- A co, jeśli ja źle robię? Jeśli nie powinnam wychodzić za mąż? – Usłyszała jej głos.

- Kochasz go, tak?

- Tak, ale… Jeśli coś się odmieni? Przez pierwsze sześć lat naszej znajomości był nieznośny. – Dorcas musiała wysilać się, by zrozumieć słowa Rudej, bo ta miała usta przyciśnięte do jej ramienia. – A co, jak on się znowu zmieni? Albo jeśli to ja nie będę potrafiła żyć w takim związku?

Szatynka postanowiła zignorować ostatnie zdanie.

- Jeśli James okaże się złym mężem – ciaśniej objęła zmartwiona dziewczynę – to osobiście urwę mu jaja, transmutuję je w kaktusa i wepchnę mu do gardła.

- Dorcas! – Lily odsunęła się od niej z nerwowym chichotem. W tej samej chwili usłyszały, jak drzwi do pokoju otwierają się.

- Lilka? Dora? – Usłyszały zaniepokojony głos pani Evans.

- Jesteśmy w łazience, zaraz przyjdziemy! – odkrzyknęła ta druga.

Ruda jeszcze raz wydmuchała nos w kawałek papieru i ochlapała twarz zimna wodą.

- Dziękuję ci. – Ponownie uścisnęła Dorcas. Ta cmoknęła ją w czubek głowy. – Ale nie mogę pozwolić ci wykastrować mojego przyszłego męża.

Kobieta poczuła pewną dumę z tego, że głos Lily nie zadrżał przy ostatnim słowie.

- Jeśli sobie na to zasłuży… - mruknęła Meadowes, idąc do drzwi. – Spokojnie, ty nawet się o tym nie dowiesz – dodała ciszej, zdeterminowana, by chronić przyjaciółkę przed całym złem, jakie mogło na nią czyhać w małżeństwie. Wiedziała jednak, że James jest dobrym człowiekiem i raczej nie uważała, by tak drastyczne ingerencje z jej strony miały być konieczne. Uśmiechnęła się lekko do własnych myśli.

Miała świadomość, że nie zachowuje się jak zwykle – jak dość cicha, spokojna kobieta, którą zazwyczaj była – ale przecież chodziło o jej najbliższą przyjaciółkę.

Jako pierwsza wyszła z łazienki, za nią podążała Lily. Koło łóżka czekały już pani Evans i pani Potter, obie zarumienione i z rozwianym włosem, ta pierwsza nieco zmartwiona, ta druga – szeroko uśmiechnięta.

- Wszystko w porządku, córeczko?

- Tak, mamo, jest dobrze. – Najmłodsza z kobiet pokiwała energicznie głową.

- Na pewno, kochanie? – Matka wyglądała na zmartwioną. – Co wyście tam robiły tyle czasu? Płakałaś?

- Jakby to było coś niezwykłego. – Eufemia Potter przewróciła oczami. – Naprawdę, moja droga, daj dziewczynie odetchnąć. Weźmy się lepiej za makijaż. – Klasnęła w dłonie i uśmiechnęła się pokrzepiająco do przyszłej panny młodej. – Zróbmy to już, wszystkie nie możemy się doczekać, aż zobaczymy cię w sukni ślubnej! – Wskazała na pokrowiec wiszący na oparciu fotela.

Pani Evans z miejsca zalała się łzami.

Przez pierwsze sekundy pozostała trójka spoglądała po sobie ze zmieszaniem, lecz po chwili wszystko się wyjaśniło.

- Moja-a malu-u-utka có-recz-czka wychodzi za mąż… - jęknęła kobieta i opadła na łóżko, chowając twarz w dłoniach. Zaraz po tym dołączyła do niej Lily.

Przez kilka minut matka i córka siedziały ciasno objęte, nie mogąc się uspokoić. Dorcas poczuła, jak jej oczy stają się wilgotne, a zerkając w bok, na panią Potter, zobaczyła, że ona też ma ten problem.

Przeniosła wzrok z powrotem na łóżko. Dwie kobiety siedziały przytulone do siebie tak mocno, że tworzyły niemalże jedność. Rude włosy o prawie identycznych odcieniach zmieszały się, zakrywając w całości twarze i łopatki. Lily i jej mamę w tej chwili można było odróżnić chyba tylko po stroju – podczas gdy ta druga miała na sobie płócienne spodnie i jasną bluzkę, przyszła panna młoda nadal ubrana była jedynie w biały komplet ślubnej bielizny. Nie wydawało się jednak, aby komukolwiek to przeszkadzało.

Nawet w tej pozycji widać było, że córka sporo odziedziczyła po mamie. Obie szczupłe i niewysokie, pełne naturalnego wdzięku… Mimo płaczu emanowały jakąś pewnością siebie, która chyba nigdy nie opuszczała ich sylwetek i nie pozwalała plecom mocniej się zgarbić. Nawet gdy łzy płynęły im z oczu, trzymały głowy niezbyt pochylone, a ich ruchy niezmiennie były stanowcze i pełne siły, widocznej nawet przy delikatnym gładzeniu pleców drugiej osoby.

Dorcas poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Ona już nigdy nie przytuli się do matki…

Jej rodzice zginęli kilka dni po tym, jak otrzymała swoje wyniki Owutemów. Jedenaście lat temu znaleźli się w złym miejscu, o złym czasie; siedzieli w tamtej restauracji akurat w wieczór, na który śmierciożercy zaplanowali ataki. Jeden był wymierzony w niewielki lokal w czarodziejskiej części angielskiego Bostonu. Gdy następnego dnia Dorcas otworzyła gazetę, wiedziała już, dlaczego żadne z rodziców nie wróciło na noc do domu.

Powstrzymała smutne wspomnienia i zdusiła w zarodku nieprzyjemne, dławiące uczucie zazdrości. Wiedziała, że to tylko chwilowe, już wcześniej zdarzało jej się tak czuć. Jednak tego dnia chciała być samą wesołością, szczęściem, promieniować wręcz dobrym humorem – dla Lily. To był najważniejszy dzień w jej życiu i nie zamierzała go zepsuć ani jej, ani sobie samej.

- Wystarczy tego dobrego – powiedziała w końcu Dora, podchodząc do Lily i ciągnąc ją w górę. – Mamy sporo pracy, musimy w kilka godzin sprawić, byś wyglądała jak bogini.

- W po-porządku. – Ruda puściła w końcu mamę i pozwoliła się poprowadzić do krzesła stojącego przy toaletce. Opadła na nie i potarła oczy pięściami jak małe dziecko. To było rozczulające.

- Tylko żadnej magii – zastrzegła po raz setny. – Na weselu skrzaty mogą obsługiwać gości, a szampan latać, ale tutaj wszystko ma być zrobione ręcznie, dobrze?

- Tak, kochanie – westchnęła Dorcas. – Mówisz to któryś raz. Spokojnie, każdą rzecz zrobimy teraz po mugolsku.

- Nadal nie rozumiem, dlaczego nie chcesz, żebyśmy używały magii – odezwała się milcząca od jakiegoś czasu pani Potter. – Przecież nie byłoby jej nawet tak dużo, większość i tak zrobiłybyśmy same, ale można by przynajmniej zabezpieczyć makijaż czy suknię…

- Wiem, Eufemio, i doceniam to – Lily odwróciła się, by popatrzeć na przyszłą teściową – ale naprawdę wolę to zrobić bez magii. Mam wrażenie, że tak… należy.

- Będzie jak chcesz – zapewniła ją Dorcas. – Nawet nie wyciągniemy różdżek. – Rzuciła jednocześnie krótkie spojrzenie mamie Jamesa. Mimo że słabo się znały, zdążyła ją polubić, rozumiała też jej chęć posługiwania się magią – w końcu obie były czystokrwiste i od urodzenia przyzwyczajone do czarów – ale to był dzień Lily i Eufemia naprawdę mogłaby przestać tak naciskać.

Pani Potter uniosła ręce.

- Nie zrobimy nic wbrew twojej woli, kochana – uśmiechnęła się.

- No dobrze. – Mama Lily uspokoiła się i również wstała. – Trzeba ci spiąć włosy. Tylko nie zrób jej zbyt mocnego makijażu – ostrzegła Dorę, która trzymała już pędzel do pudru w dłoni.

- Pani Evans, ależ proszę mi zaufać – roześmiała się. – Ja bym miała coś zepsuć?

- Gdybyś cokolwiek zrobiła nie tak i nie byłabym dziś zadowolona, James powiedziałby o tym Syriuszowi i Syriusz by cię zabił – oznajmiła półgłosem Lily, przymykając oczy. Jej mama właśnie spięła jej z tyłu włosy, a Dorcas wzięła kilka wsuwek i próbowała poskromić kosmyki spadające na twarz dziewczyny.

- Syriusz nic by mi nie zrobił – odparła nieco niewyraźnie z powodu wsuwek, które trzymała w ustach. – Za bardzo mnie lubi.

- I to jest problem – westchnęła Ruda. – Każdego mogę postraszyć Syriuszem, tylko nie ciebie. Czujesz się bezkarna.

- Oj, nie przesadzaj już. – Meadowes przewróciła oczami. – Zresztą czego takiego mogłabym się obawiać? Kilku żartów? Zamknij oczy. – Odłożyła pudełeczko z pudrem i podniosła kredkę.

- Kilku żartów? – Lily uniosła brwi. – Powiedz to Caradocowi, z pewnością by się z tobą zgodził.

- Oj, to był wyjątek. – Ciemnowłosa wykrzywiła usta. – Zresztą należało mu się, to najbardziej denerwujący człowiek, jakiego znam…

- Caradoc? Caradoc Dearborn? – zaciekawiła się mama Lily. Ona i pani Potter od paru chwil milczały, przysłuchując się rozmowie. – Co się z nim stało?

- Właśnie, co znowu zrobił mój syn? – jęknęła Eufemia.

- Nic – odparły jednocześnie obie dziewczyny.

Matki wymieniły rozbawione spojrzenia ponad głową siedzącej.

- Oczywiście – mruknęła pani Evans. Nie naciskała jednak więcej. Dorcas pomyślała, że może woli nie wiedzieć.

Gawędząc w ten sposób, trzy kobiety umalowały i zrobiły manicure przyszłej pannie młodej. Lily ostatecznie zgodziła się i pozwoliła wysuszyć sobie paznokcie zaklęciem. Czas mijał, nadeszła chwila, w której trzeba było wyciągnąć suknię ślubną.

Dora patrzyła na panią Evans podnoszącą delikatnie pokrowiec z obitego jasną tkaniną fotela. Kobieta znowu próbowała powstrzymać łzy, a Ruda, widząc swoją mamę w takim stanie, także zaczęła szybciej mrugać oczami. Dorcas widziała, że nie chce rozmazać makijażu i zastanawiała się, o ile byłoby łatwiej, gdyby dziewczyna zwyczajnie zgodziła się na proste zaklęcie utrwalające.

Pani Potter podeszła do drugiej kobiety i pomogła jej wydostać suknię z pokrowca. Lily wstała, a Dorcas uśmiechnęła się i podszedłszy do niej, znowu przytuliła ją od tyłu. Obie spojrzały na strój.

Lily zdecydowała, że chce mieć suknię rodem z lat pięćdziesiątych i wszystkie zgodziły się, że taka najlepiej będzie do niej pasować. Co prawda trudno było znaleźć materiał, który jednocześnie wyglądałby odpowiednio i nie był zbyt drogi – w końcu podczas wojny nie można było pozwolić sobie na rozrzutność – ale chyba się udało. W każdym razie Lily była bardzo zadowolona, gdy po ostatniej przymiarce wracała do domu, a to było przecież najważniejsze.

Meadowes popchnęła ją delikatnie do przodu. Eufemia podeszła i pomogła dziewczynie z założeniem gorsetu i halki, a potem odsunęła się i stanęła koło Dorcas, pozwalając pani Evans samej ubrać córkę.

Patrzyły, jak matka przytrzymuje suknię, podczas gdy Ruda wchodzi w nią i czeka, aż zostanie podciągnięta w górę, by móc włożyć ręce w rękawy. Kobieta zapięła wszystkie guziki znajdujące się z tyłu, co trochę trwało, bo lekko trzęsły się jej ręce. Gdy skończyła, pozostałe kobiety podeszły i we trzy wyprostowały każdą fałdkę. W końcu cofnęły się kilka kroków.

Niby już widziała ją w tej kreacji parę razy, bo była przy każdej przymiarce, ale teraz Dorcas miała wrażenie, że suknia jest dużo piękniejsza, a Lily wygląda w niej o wiele lepiej, niż wcześniej. Może to przez towarzyszące im tego dnia emocje.

Magia chwili, pomyślała i zachichotała w duchu. Akurat magii nie było tu ani grama. Były tylko cztery kobiety, z których jedna patrzyła w lustro wiszące na ścianie z lekkim niedowierzaniem. Przesunęła dłońmi po ramionach.

- Co sądzicie? – zapytała Lily.

- Jest prześliczna – uśmiechnęła się Eufemia.

Dorcas nie miała nic do dodania.

Krawcowa sprawiła się doskonale. Biały materiał był dopasowany do sylwetki dziewczyny, jednak nie za mocno, miało być przecież skromnie i jak najwygodniej. Wierzchnia warstwa uszyta była z przejrzystego materiału, gęsto wyszywanego w kwiaty. Rękawy nie miały podszewki, więc na ramionach i przedramionach prześwitywała skóra. Spódnica kończyła się kilka cali nad kostkami, a rękawy nad nadgarstkami. Dekolt w kształcie łódki odsłaniał obojczyki, nie był jednak za duży.

Ten krój i kwiatowy motyw wprost idealnie pasowały do Rudej. Dora była po prostu oczarowana.

- A ja? Jak w niej wyglądam? – Lily obróciła się, by w dużym lustrze obejrzeć się też z tyłu. – Bałam się, że przytyję…

- Ja się bałam, że schudniesz – wydusiła pani Evans. Wyraźnie nie mogła się opanować, widząc swoją malutką dziewczynkę w sukni ślubnej. – Jest idealnie, kochanie. Wyglądasz przepięknie.

- Jeszcze nie skończyłyśmy. – Dorcas wkroczyła, zanim kobieta zdążyła po raz kolejny rzucić się córce na szyję. Podniosła welon i otworzyła pudełko z biżuterią. – Trzeba cię uczesać.

Postanowiono, że nie będą tworzyć na głowie panny młodej żadnych wymyślnych konstrukcji. Postawiły na prostotę, Lily nie chciała zbyt wielu mocnych akcentów. Jak sama stwierdziła, suknia wystarczała.

Włosy upięły wysoko i przykryły welonem, u góry ozdobionym kwiatami i opadającym do połowy pleców. Do tego dodały delikatną, pięknie wykonaną srebrną biżuterię z perełkami, która w rodzinie Potterów przechodziła z matki na córkę (tudzież żonę pierworodnego syna).

Coś starego już miała. Niebieski był malutki kwiatek przyniesiony jej rano przez Jamesa, a teraz skrzętnie ukryty w białym bukiecie. Lily nie chciała nic nowego poza suknią, więc tak zostało, a Dorcas pożyczyła jej swoją srebrną bransoletkę – niewielki kwiat na cienkim łańcuszku – o której wiedziała, że bardzo podobała się Rudej.

- Jest do zwrotu – zastrzegła, gdy zapinała ją na nadgarstku przyjaciółki. Uśmiechała się. – Potem mogę ci taką sprawić, ale do tej jestem przywiązana.

Jakaś stara moneta sześciopensowa, trzymana zresztą specjalnie na taką okazję, też się znalazła w domu Evansów i od razu trafiła do bucika panny młodej. Tradycji stało się zadość.

Gdy skończyły, do rozpoczęcia uroczystości została jeszcze godzina. Eufemia i Dora zostawiły w sypialni matkę i córkę, uprzednio zakazując wylewania łez, i poszły sprawdzić, czy wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Obie należały do osób wyznających zasadę „jeśli chcesz, aby coś zostało zrobione dobrze, zrób to sama”.

Wyglądało jednak na to, że pozostali dopilnowali wszystkiego i po obchodzie obie kobiety mogły wrócić na górę, obiecać Lily, że zaraz wrócą i też pójść się przebrać. Była to kwestia dosłownie kilku minut, bo wszystkie już od rana były niemal gotowe, by móc w całości poświęcić się przygotowaniu panny młodej.




Sukienka pani Potter była cienka i zwiewna. Kobieta trzymała się bardzo dobrze mimo macierzyństwa, prawie pięćdziesięciu lat na karku i stresu, który towarzyszył jej od lat – najpierw z powodu wybryków syna, później przez wojnę. Jasna zieleń odmładzała ją, ładnie współgrała z jej ciemnymi włosami i oczami. Dzięki odpowiedniemu krojowi sukienka maskowała wady jej niegdyś doskonałej figury. Kreację Eufemia dopełniła złotymi kolczykami i pierścionkiem.

- Na pewno mogę się tak pokazać? – zapytała po raz któryś, a Dorcas przewróciła oczami.

- Tak, wygląda pani świetnie. Pomoże mi pani?

Odwróciła się i odgarnęła włosy z karku. Mama Jamesa podeszła, stukając obcasami, i zapięła suwak na plecach młodszej z kobiet.

- Ślicznie ci w liliowym – westchnęła Eufemia. – Powinnaś częściej nosić sukienki.

- Wie pani, że ich nie lubię. Założyłam ją, bo Lily prosiła.

Fioletowa sukienka była prosta, sięgała przed kolana. Podkreślała ładnie wyciętą talię dziewczyny, którą ta zwykle ukrywała pod luźniejszymi bluzkami i swetrami. Dorcas włosy związała w zwykły kucyk, co jednak uwydatniło jej kości policzkowe i optycznie jeszcze powiększyło jej duże oczy. Z biżuterii jednak zrezygnowała. Swoją jedyną bransoletkę oddała pannie młodej, ale nie chciała jej niczym zastępować.

- Czy możemy uznać, że jesteśmy gotowe i pójść zmienić naszą zapłakaną mamę, by i ona zdążyła się przebrać? – Na myśl o tym, jak kategorycznie pani Evans odmówiła zostawienia swojej córki samej, Eufemia uśmiechnęła się kącikiem ust. Na kilometr widać było, że jest dużo mniej przejęta ślubem swojego syna niż wspomniana biedna, zapłakana druga mama. Dorcas zastanawiała się, dlaczego.

- O ile jeszcze nie utonęła we własnych łzach… - mruknęła. Rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro i podążyła za panią Potter.

Och, mogła się wyzłośliwiać, ale musiała przyznać, że sama była strasznie przejęta zamążpójściem swojej najlepszej przyjaciółki.

- Jak to jest, że w ogóle nie denerwuje się pani ślubem swojego syna? – Specjalnie podkreśliła dwa ostatnie słowa.

Eufemia roześmiała się.

- Uwierz mi, gdybyś wychowywała Jamesa od małego, też byłabyś dziś dość spokojna. Robił już w życiu dużo głupsze i bardziej szalone rzeczy niż ożenek, zwłaszcza z tak cudowną dziewczyną, jak Lily.

No tak, tutaj nie można odmówić jej racji, pomyślała Dora, pokonując ostatnie kilka stóp dzielących ją od zamkniętych drzwi, panny młodej i jej zaaferowanej matki.




Patrzenie, jak Lily idzie do ołtarza, było jednym z najcudowniejszych uczuć, jakich Dorcas kiedykolwiek doświadczyła.

- Nie rozmazała się  - zauważyła półgłosem pani Potter, gdy dziewczyna w białej sukni zatrzymała się przed panem młodym.

Młodsza z kobiet ledwo widocznie uniosła kącik ust.

- Nie dopuściłabym do tego – odparła.

Eufemia rzuciła jej krótkie spojrzenie i równie niezauważalny uśmiech.

- Co ona by bez ciebie zrobiła? Nie pozwoliłabyś jej się rozmazać chyba nawet podczas bitwy. – Kobieta pokręciła głową, ale jej oczy zdradzały rozbawienie i ulgę.

- Dzisiaj na pewno nie.

W końcu obie chciały, by jej dzień był najlepszym w życiu Lily.

W następnej chwili ktoś stojący za nimi syknął, że mają być cicho – Dorcas podejrzewała którąś z dwóch mugolskich ciotek panny młodej – wybrzmiała ostatnia nuta marszu weselnego, a ksiądz rozpoczął właściwą uroczystość.

Dorcas słuchała, co mówi najważniejsza w tej chwili trójka osób, jednocześnie dyskretnie rozglądając się wokoło. Ogród rodziny Evans był idealny na taką uroczystość, zwłaszcza że pogoda dopisała i sierpniowe słońce przyjemnie grzało, a chłodniejszy wiaterek nie był zbyt silny. Ozdoby były skromne, tak jak zażyczyli sobie James i Lily. Niecała trzydziestka gości siedziała na białych krzesełkach ustawionych w rzędy bezpośrednio na trawie. Przez środek biegła kamienna ścieżka, po której wcześniej przeszła panna młoda i jej ojciec. Nie było dużej ilości kwiatów ani innych ozdób, z tyłu po prawej znajdował się jedynie stół z kieliszkami i szampanem, oraz oczywiście dom rodziny Evans, w którym czekały już przekąski i wygodne miejsca do siedzenia dla tych, którzy zmęczą się tańcem.

Dorcas z szerokim uśmiechem słuchała, jak państwo młodzi po kolei mówią „Tak”, i klaskała razem ze wszystkimi, gdy ksiądz uśmiechnął się i cofnął o krok po wymówieniu ostatnich słów. Nie poznawała siebie, ale widząc, jak po twarzy panny młodej spływają łzy, sama nie potrafiła opanować wzruszenia i wiedziała, że dobrym pomysłem było rzucenie zaklęcia utrwalającego także na swoją twarz.

Czas, w którym trzeba było stać spokojnie, przeminął i zgromadzeni zaczęli podchodzić do świeżo upieczonych małżonków z gratulacjami. Dorcas była gotowa posłużyć się łokciami, by móc rzucić się przyjaciółce na szyję, ale powstrzymała ją znajoma twarz pojawiająca się znikąd przed jej oczami.

- Dorcia! – wykrzyknął Syriusz Black, szczerząc zęby jak bardzo zadowolony psiak. Wyglądał niezwykle elegancko jak na siebie, bo założył nową, białą koszulę, ale do tego miał swoje nieodłączne jeansy i artystyczny nieład na głowie. – Pięknie wyglądasz. Ale powiedz – zaczął, konspiracyjnie zniżając głos – czy czujesz się staro, widząc, jak dziewczyna dziesięć lat młodsza od ciebie bierze ślub?

- Syriusz – jęknął głos tuż przy uchu śmiejącej się Dorcas. – Gdzie te arystokratyczne i pełne nienagannej etykiety geny Blacków, gdy są potrzebne?

- Lunatyku, ja zawsze jestem arystokratyczny – oburzył się mężczyzna, a Remus wyszedł zza Dory i stanął obok niego.

- Nie, Syriuszu, nie czuję się staro, dziękuję za troskę. Zresztą, ty też chyba powinieneś tak się czuć, w końcu James jest w twoim wieku i spójrz, już się ustatkował!

- O nie, Dorcia, nie tak szybko. – Poza tym, że wiecznie przynosił wstyd rodzinie Blacków (a przynajmniej jego rodzice tak uważali), odrzucił wybraną dla niego narzeczoną, nigdy nie czesał się starannie i zazwyczaj mówił prosto z mostu to, co myśli, był też jedyną osobą, której wolno było zdrabniać imię Dorcas w taki sposób. I skwapliwie to wykorzystywał. Na szczęście do tego Meadowes już przywykła.

- Nie idziecie złożyć życzeń? No i gdzie jest Peter? – Szczerze mówiąc, spodziewała się że kto jak kto, ale ci mężczyźni będą pierwsi przy panu młodym.

- Peter poszedł na chwilę do domu, do łazienki. A my czekamy, aż Zakon i Evansowie skończą – wyjaśnił Syriusz. – Moody pewnie tłumaczy im, jak zaczarować klamkę, by gryzła niezapowiedzianych gości, wolimy to ominąć.

- Moody… - Dorcas pokręciła głową. Ostatnimi czasy jego mania prześladowcza zaczęła wzrastać. Gdy kobieta dołączyła do Zakonu parę lat temu, nie było jeszcze tak źle, ale teraz była pewna, że Alastor na własną rękę rzucił przynajmniej jedno zaklęcie ochronne na ogród.

- Ktoś taki też jest potrzebny – odezwał się Remus – Chociażby po to, aby zrównoważyć takich lekkoduchów jak ty, Łapo.

- Nie przesadzaj, Luniaczku, bo zrobi się z ciebie drugi Szalonooki. Jaką część ciała chcesz mieć magiczną? Ząb?

- Pazur, może kiedyś bym cię podrapał tak, że przestałbyś robić głupie żarty z niektórych rzeczy… - burknął drugi mężczyzna.

- Oj, nie obrażaj się. – Czarnowłosy zmierzwił fryzurę przyjacielowi, a ten uciekł przed jego ręką. Syriusz był niepoprawny. Znowu.

Chwilę jeszcze porozmawiali, przede wszystkim o tym, jak James zachowywał się podczas dzisiejszych przygotowań, i jak on i jego żona wyglądali podczas ceremonii, aż w końcu Dorcas powiedziała:

- Chłopcy, może podejdziemy już do Lily i Jamesa? Już tylko kilka osób zostało. – Wspięła się na palce i spojrzała ponad ramieniem Syriusza. Nie była pewna, ale przy ołtarzu stali już chyba tylko rodzice obojga małżonków i dwie ciotki Lily.

- Nie rozumiem, po co je zaprosiła – mruknął Black, gdy we trójkę szli do młodej pary. – Patrzą podejrzliwie na nas wszystkich i obgadywały Moody’ego.

- To nie ich wina, że są mugolkami, Syriuszu – zauważył Lupin.

- Bo je kocha – odparła Dora. Nie odniosła się do reszty jego wypowiedzi, zamiast tego pokonała ostatnie kilka kroków i przytuliła przyjaciółkę.

– Jak się czujesz? – zapytała z troską, ale szeroko uśmiechnięta.

- Powiem ci, jak to do mnie dotrze. – Lily też uśmiechała się, trochę nerwowo, ale z wielką radością. – Na razie trochę nie mogę uwierzyć, że… że już po wszystkim. Tak szybko. – Spojrzała na swojego męża, a ten pokrzepiająco ścisnął jej dłoń, której nie puszczał od dobrego kwadransa.

- Wiem, kochanie. Wyglądacie cudnie. Gratulacje! – Jeszcze raz przytuliła dziewczynę, a potem podeszła do Jamesa, którego przed chwilą puścili Syriusz i Remus.

- Masz się nią opiekować – mruknęła, obejmując go.

- Spokojnie, włos jej przy mnie z głowy nie spadnie. – Wyszczerzył zęby, a jego oczy rozbłysły za okularami. Szczęście biło od niego na kilkanaście stóp – dosłownie, bo Dora czuła jakimś szóstym zmysłem, że powietrze lekko drga od niespokojnej, podnieconej magii. James i Lily byli potężnymi czarodziejami, a tak szczęśliwi… opromieniali ogród. Naprawdę.

- Goście czekają na tort i szampana – odezwała się w końcu pani Evans. Oczy miała lekko zaczerwienione, ale po raz pierwszy od rana nie wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać. – Idziemy?

Lily spojrzała na swoich rodziców, potem na teściów, a wreszcie na trójkę przyjaciół. Jej twarz jaśniała. Wspięła się na palce i pocałowała swojego męża.

- Tak, chodźmy już – zadecydowała. – Jest kilka osób, z którymi koniecznie muszę zatańczyć, a nie chcę już dłużej czekać. – Powiedziawszy to, pociągnęła Jamesa w kierunku stołu.

- Zamawiam drugi taniec! – zawołał Syriusz i ruszył za nimi.



Druga część jest TUTAJ

2 komentarze:

  1. (No na reszcie wzięłaś się w garść i wstawiłaś kolejny rozdział) <3
    Przeczytałam. No i po raz 100000000 powiem, że masz talent. Strasznie, strasznie mi się podobało- urocze, ciekawe, (Syriusz najlepszy wg mnie), wgl cudowny ślub :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (Możesz czuć się dumna, bo to w większości Twoja zasługa;D) <3
      Cieszę się, że Ci się podobało, i mam nadzieję, że ślub był wystarczająco cudowny, bo... a, co tam, o tym później ^^

      Usuń