Zapraszam na drugą (i ostatnią) część opowiadania o tym, jak przebiegł ślub i wesele młodych państwa Potter. Natomiast lubiących zagadki i domyślanie się zapraszam do zostawienia odpowiedzi na pytanie: O co, na diadem Roweny, chodzi z "początkiem początku"?
(Mała podpowiedź: ma to bezpośredni związek z pewnym beznosym czarodziejem i tą przepowiednią.)
Jeszcze jedno, aby wymogom prawnym stało się zadość. Ostatni fragment jest oczywiście, miejscami zmienionym, cytatem z książki "Harry Potter i Zakon Feniksa" J. K. Rowling w tłumaczeniu Andrzeja Polkowskiego.
Miłej lektury!:)
Pierwsza część jest TUTAJ
Dochodziła dziewiąta, zaczynało się ściemniać. Goście mieli
niedługo opuszczać przyjęcie, jedna z ciotek już zdążyła wrócić do domu.
Syriusz wypuścił z ramion Dorcas, z którą przetańczył
ostatni wolny taniec. Zaraz po tym rozpoczął się kolejny utwór, tym razem
szybszy, weselszy. Dora jednak nie miała już siły.
- Co jest, Dorcia, masz już dość? – zawołał, gdy kobieta
pociągnęła go za rękę w stronę domu.
- A żebyś wiedział – odparła, przewracając oczami. – Nie
każdy ma tyle energii co ty, wiesz? Odprowadź mnie, jak na gentlemana
przystało, a potem idź męczyć kogo innego. – We dwójkę weszli do salonu, gdzie
Dora opadła na kanapę między Molly Weasley i swoją byłą nauczycielkę, Minerwę
McGonagall.
- Męczyć? – prychnął. – Jakbyś nie bawiła się dobrze. Słyszy
pani, pani profesor? – Zwrócił się do siedzącej obok kobiety. – Panna Meadowes sugeruje,
że nie troszczę się wystarczająco o jej dobre samopoczucie.
- Bawię się doskonale! – Wyrzuciła ręce w górę i złapała go
za dłonie, nim McGonagall zdążyła zareagować. – Ale zlituj się, straciłam już
rachubę, ile piosenek przetańczyłam… Weź Molly, jestem pewna, że już odpoczęła.
- O nie, dopiero co
usiadłam… - zaczęła rudowłosa w tej samej chwili, w której Syriusz uśmiechnął
się do niej porozumiewawczo. Zdanie dokończyła gdzieś na wysokości drzwi, jako
że Black nie zwrócił specjalnej uwagi na jej słowa.
Artur roześmiał się, odprowadzając wzrokiem swoją biedną
żonę, i przysunął się do Dorcas. Kobieta wychyliła się do stojącego przed nimi
stoliczka i nalała sobie wody.
- Zakładam, że mniej
od Molly... - urwała i napiła się. – Ale niech się pobawi, przynajmniej raz może
być zmęczona czym innym, niż pilnowaniem synów. – Mrugnęła do niego i oparła
się z westchnieniem ulgi.
- Przed chwilą o tym rozmawialiśmy – odezwała się nauczycielka transmutacji. Od kiedy obie były
w Zakonie, Dorcas poznała ją nieco lepiej, więc widziała, że kobieta jest w
doskonałym nastroju, nawet jeśli głos nadal miała nieco surowy, a na jej twarzy
nie pojawiły się rumieńce. Włosy też miała spięte w nieśmiertelnego, ciasnego
koka, a ubrana była w elegancką suknię z bordowej tkaniny. – To naprawdę
dobrze, że postanowiliście tu przyjść, oderwiecie się od codzienności.
- Zwłaszcza Molly – poparła ją Meadowes. – Fred i George
urodzili się- kiedy? cztery miesiące temu? a Molly ma sporo stresu i bez nich…
- No tak, Bill, Charlie i Percy wymagają dużego nakładu sił i
cierpliwości. – Artur wrócił do weselszego tematu, zanim wspomnienie tego, co
dzieje się poza ich radosną, weselną bańką, zepsułoby im nastroje. – W ogóle,
czy ktoś ich widział ostatnio? - Miał na myśli tylko dwóch najstarszych chłopców, bo Percy, jako że był trochę chory, został w domu że swoimi dziadkami.
- Piętnaście minut temu byli tutaj – odpowiedziała
McGonagall.
- A gdy wracaliśmy z Syriuszem, widziałam ich w ogrodzie –
dodała Dorcas. – Pewnie gdzieś tam się bawią, każdy ma na nich oko… Nic im się
nie stanie.
- Ciekawe, czy Molly w ogóle tańczy, czy znowu zaciągnęli ją
gdzieś i pokazują jej żuki…
- Chyba jednak wygrały żuki – mruknęła Dorcas i skinęła
głową w stronę wchodzącego Syriusza.
- Twoja piękna żona mnie zostawiła i razem z chłopcami
ogląda ćmy – jęknął i ciężko usiadł po drugiej stronie Artura.
- Czyżbyś się jednak zmęczył? – Ucieszyła się Dorcas.
- Nie, to tylko ciężar samotności przygniótł… A, nieważne. –
Machnął ręką i poderwał się, widząc wchodzących do salonu Jamesa i Lily.
- Rogacz! Nie wybaczę ci! – krzyknął.
- Co…
- Powiedziałem, że zamawiam drugi taniec!
- Przecież tańczyłeś drugi taniec ze mną – zdziwiła się
panna młoda.
- Tak!
Wszyscy obecni w pomieszczeniu skierowali spojrzenia na trzy
stojące osoby i z zainteresowaniem słuchali, nawet jeśli nie mieli pojęcia, o
co tak właściwie chodzi.
- A kto był drugim tańcem Jamesa? – kontynuował Syriusz
dramatycznym tonem.
- Moja teściowa? – Mężczyzna przetarł twarz dłońmi. – Łapo,
na miłość boską, o co ci chodzi?
- Właśnie! Nie zatańczyłeś ze mną! I to nie tylko drugiego
tańca, ale w ogóle! – I zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, pan młody został
wyprowadzony przez swojego przyjaciela na zewnątrz.
Lily została na środku z bardzo głupią miną.
- Uprowadzili mi męża – jęknęła w końcu i podeszła do
kanapy, na której siedziała Dorcas. Też nalała sobie wody i zwróciła się do
swojej byłej nauczycielki:
- Można by pomyśleć, że siedem lat z panią profesor czegoś
ich nauczyły…
- Jeśli te lata kogoś czegoś nauczyły, to mnie. Aby niczemu
się nie dziwić – odparła McGonagall i niespodziewanie uśmiechnęła się. – Może
mi pani nie wierzyć, panno… pani Potter, ale oni naprawdę dużo się nauczyli.
Wszyscy bardzo dużo się nauczyliście. Niech siódmy rok będzie tego przykładem.
Lily zarumieniła się ze szczęścia, słysząc, jak kobieta
poprawia się, ale na koniec jej wypowiedzi zmarszczyła nieco brwi. Miała
wrażenie, że opiekunce Gryffindoru nie chodziło o Owutemy, które pisali w
siódmej klasie.
- Ależ, droga Alicjo, co masz na myśli? – dobiegł ich
przestraszony głos Horacego Slughorna.
Cała czwórka jak na komendę zamilkła i odwróciła się w tamtą
stronę.
Pulchny nauczyciel eliksirów rozejrzał się nerwowo i
przygładził swoją blond czuprynę, pośrodku której widniała już imponujących
rozmiarów łysina. Ignorując spojrzenia, które przyciągnął, zwrócił się ponownie
do Alicji Longbottom.
- Moja droga, nie powinnaś nawet o tym wspominać! Och,
dlaczego mówisz dziś o tak strasznych rzeczach?
- O co chodzi? – zapytała Emelina Vance. Ona, Caradoc
Dearborn i Benio Fenwick dotychczas siedzieli po drugiej stronie pomieszczenia,
podjadając coś i żartując, ale teraz twarze całej trójki spoważniały.
Alicja rzuciła Emelinie niepewne spojrzenie. Frank sięgnął
po dłoń swojej młodej żony i ścisnął ją pokrzepiająco. Dorcas nie pamiętała
dokładnie, kiedy ta dwójka wzięła ślub, to było chyba rok czy półtora temu… W
każdym razie nie czekali długo po skończeniu szkoły. Inna sprawa, że prawie
nikt teraz nie czekał.
- Nie, nic, to tylko takie przeczucia… - mruknęła.
Odpowiedziała jej cisza. Kobieta westchnęła i kontynuowała. – Rozmawialiśmy o…
obecnej sytuacji politycznej. Przed chwilą powiedziałam profesorowi – tu
odwróciła twarz w jego stronę – że obawiam się, czy takie zgromadzenie
czarodziejów w mugolskiej miejscowości nie przyciągnie również… niepożądanych
gości.
Temperatura w pokoju jakby spadła o dobre dziesięć stopni.
Miła, okrągła twarz Alicji zarumieniła się nieco.
- Alicjo, sama zauważyłaś, że przebywa tu dzisiaj niemal
cały Zakon – odezwał się Benio. – Oraz kilka innych, równie dobrze wyszkolonych
osób. – Skinął głową w stronę Artura. – Nie wydaje mi się, aby mieli
zaatakować, nawet gdyby wiedzieli, że tu jesteśmy.
- Użyliśmy chyba wszystkich możliwych zaklęć – wtrąciła się
Lily. Dorcas zauważyła, że mina jej zrzedła, ale mimo to dziewczyna mówiła z
dużą pewnością w głosie. – Ochronne, ukrywające, alarmujące…
- Widziałem też Moody’ego kręcącego się koło furtki. Jestem
dziwnie pewien, że nikt niepowołany przez nią nie przejdzie – uśmiechnął się
Artur. Jego słowa osiągnęły zamierzony cel – wszyscy trochę się rozluźnili.
Mimo że każdy podśmiewał się z tego jednonogiego czarodzieja, nie było osoby,
która by go nie doceniała.
- Młody Peter Pettigrew chyba też mu pomagał! – Slughorn
przyjął z ulgą zmianę tematu. – Pamiętam jego wyczyny na lekcjach eliksirów,
jakby to było wczoraj… Co za szczęście, że pracował w parze z Remusem –
dokończył ciszej. – Peter zawsze był taki pomocny, czyż nie, Minerwo?
- Niewątpliwie – przyznała nauczycielka. – Wolałabym jednak,
aby czasem mniej skupiał się na pomaganiu
swoim przyjaciołom, a bardziej na nauce.
- Nie powiesz mi chyba, że nie będzie ci brakowało tej
odrobiny rozrywki, jakiej dostarczali nam chłopcy? – Horacy Slughorn zatrząsł
się ze śmiechu, a Dorcas mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy guziki
kamizelki opiętej na jego pokaźnym brzuchu wytrzymają tę próbę. – Rubeus też z
pewnością pamięta ich wyczyny, tylko gdzie on się podział…?
Atmosfera rozluźniła się, wszyscy powoli wracali do przerwanych
rozmów. Lily poruszyła się.
- Chyba wyjdę znowu na zewnątrz… Ciekawa jestem, co Syriusz
zrobił z Jamesem. – Uśmiechnęła się krzywo. Wstała, wygładziła sukienkę i
wyciągnęła rękę do Dorcas. – Idziesz ze mną?
Zapytana wstała i przeciągnęła się. Aż się wzdrygnęła,
słysząc, jak strzela jej w kręgosłupie. Brr.
- Idziemy. Może jeszcze nie jest za późno. Arturze, pani
profesor, dołączycie?
Rudowłosy obejrzał się na siedzącą obok starszą, bardzo
wyprostowaną kobietę, i oboje w tej samej chwili pokręcili głowami.
Wobec tego Lily złapała przyjaciółkę za nadgarstek i
poprowadziła ją w stronę wyjścia.
Słońce zaszło już zupełnie, ale nikomu to nie przeszkadzało.
Na wysokości około ośmiu stóp nad ziemią unosiły się, niczym miniaturowe
gwiazdy, jasnożółte kule czystego światła. Przy takim oświetleniu cały ogród
wyglądał jak żywcem wyjęty z bajki. Za sprawą delikatnego wiatru krzewy i drzewa
poruszały się, szeleszcząc liśćmi. Wszędzie unosił się też ten niepowtarzalny,
piękny zapach, charakterystyczny dla otwartych przestrzeni nocą.
Dorcas wzdrygnęła się, zaskoczona chłodem. W następnej
chwili już w ogóle o nim nie myślała, gwałtownie zatrzymując się, by uniknąć
zderzenia z jednym z synów Artura i Molly. Chłopiec przebiegł przed Dorą i, nie
zatrzymując się, pognał w stronę swojego brata. Krzyknął coś, po czym obaj ze
śmiechem pobiegli w stronę domu.
Lily odprowadziła ich wzrokiem.
- Wyobrażasz sobie, że Weasleyowie będą mieli takich
pięciu? – rzuciła do Dorcas. – A Molly chciała córeczkę…
- Może jeszcze będzie ją miała. – Kobieta roześmiała się.
Wydawało jej się, że gdzieś z prawej mignęły jej dwie czarne czupryny, więc
skierowała się w tamtą stronę. – Byłoby uroczo, nie uważasz? Pięciu chłopców
i dziewczynka…
- O nie, mam nadzieję, że już skończyli!
- Dorcia! – Syriusz wyrósł przed nimi znikąd i otoczył obie
kobiety ramionami. – Odpoczęłaś już? Chcesz jeszcze potańczyć?
- Zimno mi – pożaliła się panna młoda swojemu mężowi, który
właśnie do nich dołączył. – Albo ze mną zatańcz, albo chodźmy do środka, nasze
mamy tam są…
Muzyka nagle ucichła.
Wszyscy stojący w ogrodzie obrócili się w stronę stołu. Przy
radiu stał Alastor Moody i trzymał dłoń na jednym z pokręteł. Brwi miał mocno
zmarszczone, jego magiczne oko niemal wirowało w oczodole. Odchrząknął i
spojrzał w górę.
- Wydawało mi się, że usłyszałem…
Wtedy zgasły światła.
Ciszę, która zapadła, przerwał pojedynczy krzyk. Zaraz potem
noc rozświetliły zaklęcia.
- Do domu! Szybko! – wrzasnął James. Syriusz wyszarpnął
różdżkę z kieszeni spodni i machał nią we wszystkie strony, krzycząc „Protego!”.
Dorcas automatycznie sięgnęła do pasa, ale przypomniała
sobie, że swoją różdżkę zostawiła w torebce, która teraz spokojnie
leżała na kanapie w salonie. Głupia, głupia, głupia! Jak mogła to zrobić? Głupia!
Widziała, że Lily ma ten sam problem, jej różdżka też
została w środku. Osłaniana tarczą Syriusza, cała czwórka pobiegła w stronę
domu. Na tle światła dobiegającego z wnętrza domu widzieli ciemne sylwetki
pozostałych osób.
Byli już prawie przy drzwiach, gdy tuż przed nimi
zmaterializowała się postać w czarnej szacie. Gwałtownie wyminęli ją i wpadli
do salonu. Ktoś zatrzasnął za nimi drzwi, inna osoba wyłączyła światło.
- To był śmierciożerca! – krzyknęła Lily. Stała na środku,
roztrzęsiona i z rozpalonymi policzkami. James podszedł do niej szybkim krokiem
i objął ją w pasie.
- Jesteś pewna?
- Tak – odparła za nią Dorcas, pochylając się już nad
torebką. Wydobyła z niej dwie różdżki i jedną od razu rzuciła przyjaciółce. –
Widziałam maskę jednego z nich, to oni.
Szklane drzwi ogrodowe zatrzęsły się. Od razu dopadli do
nich Dedalus Diggle i Hagrid, ten drugi chyba zdesperowany, by powstrzymać
napastników własnym ciałem.
- Złamali zabezpieczenia, mogą się tu teleportować! – dodał
ktoś.
- Wszędzie?!
- Mamo? Tato? Ciociu Ellen?! – zawołała panna młoda
histerycznym głosem.
- Jesteśmy tutaj, kochanie, jesteśmy. – Trzy osoby podeszły
do dziewczyny. Ciężko było cokolwiek zobaczyć w słabym świetle kilku różdżek,
ale chyba nie odnieśli żadnych obrażeń.
- Czy ktoś jest ranny? – Dorcas rozpoznała głos Remusa.
Nikt się nie odezwał.
- Świetnie – warknął Moody. – Ty, ty, ty i ty – wskazał
kilka osób – za mną, będziemy atakować z góry. Reszta ma za minutę otworzyć te drzwi
i walczyć!
Wywołani zniknęli na schodach, a na parterze kilkanaście
osób zaczęło rozmawiać półgłosem. Nikt już nie myślał o panikowaniu. Do tego
byli szkoleni.
- Oni nie mogą tu zostać. – Lily była przerażona, ale już
spokojniejsza. Wskazała na swoich mugolskich krewnych. – Muszę ich stąd
teleportować, tylko…
- Ja to zrobię, znam bezpieczne miejsce. Zostawię ich tam i
wrócę – zaoferowała Dorcas.
- Lily, idziesz z nimi – powiedział James tonem nieznoszącym
sprzeciwu.
- Co? Nie!
- Tak, nie pozwolę, aby coś ci się stało!
- To jest mój dom, James! – Dziewczyna cofnęła się o krok i
zmierzyła go ostrym spojrzeniem. – Nie ma mowy, zostaję i walczę.
- Evans… - Chłopak zacisnął zęby.
- Uważasz, że nie mogę walczyć, bo jestem kobietą, Potter? Dorcas będzie walczyć! Profesor
McGonagall, Emelina, twoja matka też!
- Nie, Lily, uważam, że nie możesz walczyć, bo nie jesteś
przygotowana! Masz na sobie suknię ślubną! Z całym szacunkiem, ale nie sądzę,
aby nawet Syriusz mógł się w takiej do czegoś przydać!
- Pewnie nie. – Black znowu wyrósł przed nimi jak spod
ziemi. – Ale byłbym przepiękną panną młodą.
- Ona ma rację. – Remus podszedł do nich razem z Peterem. –
Po to dołączyliśmy do Zakonu. Udało mi się przekonać Molly i Artura, aby wzięli
chłopców i też stąd zniknęli. Gideon i Fabian zostają.
- Przygotujcie się! – krzyknął ktoś spod drzwi.
- Zaraz wracam. – Dorcas uścisnęła dłoń przyjaciółki, a
chwilę później złapała nadgarstki państwa Evans i ciotki Ellen. Dom dziadków, pomyślała, obracając się.
Wszystko zawirowało…
Wylądowali na chodniku przed metalową furtką. Nieliczne
latarnie słabo oświetlały ulicę.
Dorcas nie czuła już chłodu. Ignorując niewyraźne miny
swoich towarzyszy, wepchnęła ich za furtkę i powiedziała szybko:
- Niech państwo zadzwonią do drzwi i powiedzą, że są moimi
znajomymi. Hasło brzmi „bezpieczna dolina”. Niech dziadkowie wyślą patronusa do
Albusa Dumbledore’a i wezwą go do państwa domu. Do widzenia! – dodała jeszcze i
znowu okręciła się wokół własnej osi.
Wylądowała w ogrodzie i od razu musiała wyczarować tarczę,
by uniknąć mknącego w jej stronę niebieskiego promienia. Nawet nie znała tego
zaklęcia. Czarnomagiczne paskudztwa…
Rozejrzała się szybko. Niewiele było widać, jedyne światło
pochodziło z różnokolorowych promieni, które, drżąc, pojawiały się znikąd i znikały
nie wiadomo gdzie.
Bardzo chciała odnaleźć swoich przyjaciół, ale nigdzie nie
mogła ich dostrzec. Automatycznie rzucała zaklęcia i robiła uniki, jednocześnie
rozglądając się wokoło.
Śmierciożerców było mnóstwo. To nie mógł być przypadek,
musieli zaplanować ten atak. Do tego wiedzieli, że będzie tu wiele osób z
Zakonu, inaczej sami nie wysłaliby tylu swoich. Tylko skąd oni mogli wiedzieć?
Dorcas widziała ludzi upadających i wstających, widziała rzucających
klątwy i odbijających je i wiedziała, że sama wygląda identycznie. Słyszała
krzyki, nawoływania, przekleństwa i śmiechy i zdawała sobie sprawę z tego, że
sama też krzyczy. Światła odbijały się w srebrnych maskach śmierciożerców, więc
przynajmniej wiedziała, gdzie celować.
Minął kwadrans - a
może to było pięć minut, a może pół godziny – i coś się zmieniło. Krzyki
zabrzmiały inaczej, poruszenie większe niż wcześniej zapanowało w północnej
części ogrodu.
Dora skorzystała z tego, że walczący z nią śmierciożerca
stracił koncentrację i ogłuszyła go. Następnie przepchnęła się do miejsca, z
którego teraz dobiegał wysoki, szalony śmiech.
Przeczucie jej nie myliło – najwierniejsza popleczniczka
Czarnego Pana, ta, która jako jedyna nigdy nie zakładała maski, pojawiła się na
polu bitwy. I nie przybyła sama.
Gdy później ją o to pytano, Dorcas nie potrafiła powiedzieć,
co tak właściwie sobie wtedy pomyślała – dość, że wiedziała, że ten człowiek
zniszczył najpiękniejszy dzień w życiu jej przyjaciółki. Nie miała zamiaru
puścić mu tego płazem.
Zignorowała głos rozsądku. Uniosła różdżkę i posłała
Expelliarmusa w stronę Voldemorta.
Oczywiście zaklęcie nie osiągnęło celu. Jakiś inny
śmierciożerca, sądząc po sylwetce – młody chłopak, rzucił się, osłaniając
swojego pana własnym ciałem. Głupiec. Straciwszy różdżkę, stał się wręcz
dziecinnie łatwym celem i ktoś z Zakonu szybko to wykorzystał. Walka rozgorzała
z jeszcze większą siłą.
Meadowes poczuła na sobie przewiercające spojrzenie. Uniosła
wzrok i spojrzała w oczy stojącemu kilkanaście stóp przed nią Voldemortowi.
Zanim któreś z nich zdążyło wykonać pierwszy ruch, kobieta dostrzegła kątem
oka, że któreś z jej przyjaciół zostało dosłownie przyparte do muru. Obiecując
sobie, że kiedyś dokończy to, co zaczęła, ruszyła w tamtą stronę.
Sytuacja Zakonu stała się dramatyczna. Mimo że siły były
całkiem wyrównane – po około dwadzieścia osób po każdej ze stron – goście
weselni zostali wzięci z zaskoczenia, a śmierciożercy byli przygotowani. I
mieli Bellatrix oraz swojego pana.
Nie oznaczało to bynajmniej, że Zakon miał zamiar poddać się
bez walki. Walczono dzielnie, z całych sił. Dorcas ogłuszyła lub poważnie
zraniła kilku, zresztą nie tylko ona, ale wrogowie przychodzili do siebie i
skrzętnie wykorzystywali fakt, że członkowie Zakonu Feniksa niechętnie używają
zaklęć niewybaczalnych. Zielone promienie przecinały powietrze, a większość z
nich wydobywała się z różdżek popleczników Voldemorta.
Dorze wydawało się, że gdzie nie spojrzała, widziała
padających przyjaciół. Większość się podnosiła, niektórzy nie. Ona sama już nie
widziała, z ilu miejsc krwawi. I kiedy wydawało się, że walka jest ostatecznie
przesądzona, znowu coś się zmieniło.
Na samym środku ogrodu powietrze zmarszczyło się, a z
nicości wyszedł starzec z długą, białą brodą.
Śmierciożercy przez chwilę zawahali się, patrząc na Tego,
Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Dorcas i inni wykorzystali ten moment, by
złapać oddech i rzucić na siebie kolejne zaklęcia tarczy.
Zapadła cisza. Voldemort wyprostował się i przekroczył
jakieś ciało leżące mu na drodze. Dumbledore zwrócił na niego bystry wzrok i
szybciej niż ktokolwiek mógł to zauważyć, posłał w jego stronę jaskrawoczerwony
promień. Trwało to ułamki sekundy, ale Dora widziała wyraźnie każdą iskrę. I
gdy już wydawało się, że zaklęcie dosięgnie wroga, ten okręcił się wokół
własnej osi i zniknął. Śmierciożerca, który stał za nim, wrzasnął z bólu. Po
kilku sekundach w ogrodzie zostali już tylko członkowie Zakonu.
Dorcas odczuła potworną ulgę, że to już koniec, ale
jednocześnie wiedziała, że wszystko tak naprawdę dopiero się zaczęło. Teraz
trzeba będzie ocenić i naprawić szkody, opatrzyć rannych… pogrzebać zmarłych…
omówić całe zajście.
I dowiedzieć się, jak
do tego w ogóle doszło.
Rankiem piętnaście wyczerpanych osób zebrało się znowu w
domu państwa Evans. Stoły odsunięto na bok, a kanapy, fotele i krzesła
ustawiono w okrąg na środku pomieszczenia. Zajęto miejsca.
Przez jakiś czas nikt się nie odzywał.
W końcu Dumbledore odchrząknął i wszystkie spojrzenia
skierowały się na niego. Trzymał się prosto i patrzył wciąż tak samo bystro,
ale Dorcas, jak i pewnie wszyscy pozostali, widzieli jego ogromne zmęczenie.
Tej nocy nikt nie żadne z nich nie położyło się spać, a Albus robił najwięcej z
nich wszystkich. Jak zawsze.
- Wiem, co stało się z częścią nieobecnych, ale czy ktoś
mógłby, proszę, przybliżyć nam wszystkim losy pozostałych? Alastorze?
Moody wyprostował się na krześle i spojrzał w oczy po kolei
każdemu ze zgromadzonych.
- Eufemia jest ranna, przetransportowaliśmy ją do Munga.
Fleamont jest z nią. – Jego głos był jeszcze bardziej ochrypły niż zwykle.
Dorcas rzuciła krótkie spojrzenie w stronę Jamesa. Był
blady, ale jakoś się trzymał. Przynajmniej jego tacie nic się nie stało.
- Horacy też w szpitalu – kontynuował Szalonooki – tak jak Frank.
Alicja jest przy nim.
- Stan całej trójki jest stabilny – przypomniał łagodnie
Dumbledore. – Wszystko wskazuje na to, że nic im nie będzie.
Dorcas pomyślała o tym, jak blada była pani Potter, kiedy transportowano
ją do Munga. Oberwała jakimś naprawdę paskudnym zaklęciem, straciła mnóstwo
krwi. Oby dyrektor nie kłamał…
Moody znowu zabrał głos.
- Rodzice i ciotka Lily cały czas przebywają u rodziny Dorcas. –
Meadowes potwierdziła skinieniem głowy. – Molly i Artur są w domu, bo... No
właśnie, teraz mniej wesoło. Fabian i Gideon nie żyją. – Dało się słyszeć kilka
gwałtownych wdechów. Dora zacisnęła powieki. Molly… Straciła dwóch braci w jedną noc. O Boże, Molly…
Otworzyła oczy i popatrzyła wyczekująco na Alastora. Nie ona
jedyna.
- Benio też zginął. – Benio?
Ale jak to? Przecież był taki utalentowany, taki dobry, z taką pewnością
przekonywał Alicję i ich wszystkich, że są bezpieczni… Benio nie mógł, przecież
dopiero żartował z Emeliną i Caradokiem, siedział o tu, na tamtej kanapie…
Przecież…
- No i Caradoc – dokończyła Emelina zachrypniętym głosem. –
Zniknął. Nie ma go tutaj, nie znaleźliśmy jego ciała. Nikt go nie widział od
paru godzin. Nie wiemy… nie wiemy, co się z nim stało.
O nim Dorcas wiedziała, sama pomagała w poszukiwaniach. Mimo
to znowu poczuła, jakby w jej gardle pojawiła się wielka gula.
Raz jeszcze zapadła cisza. Kobieta wzięła głęboki oddech i
popatrzyła na innych obecnych. Lily i James. Syriusz, który uparł się przyjść,
mimo że w szpitalu napoili go pięcioma eliksirami, usztywnili i opatrzyli mu
zranioną nogę i zaopatrzyli go w kule. Remus i Peter. Hagrid i profesor
McGonagall. Szalonooki Moody, który przez cały czas mówił trochę niewyraźnie,
bo nos i część twarzy miał zabandażowane. Albus Dumbledore. Elfias, Edgar,
Sturgis. Dedalus i Emelina. Wszyscy z mniejszymi lub większymi obrażeniami,
wszyscy ze zmęczeniem malującym się na twarzach. Większość miała potargane
włosy i zaczerwienione oczy.
- Wiadomo, jak to się w ogóle stało?
Dorcas drgnęła i spojrzała na siedząca obok Emelinę.
- Skąd oni wiedzieli, że będziemy tu tej nocy?
- Ktoś musiał im donieść. – Z całej postawy Alastora biła
pewność. – To niemożliwe, aby sami się dowiedzieli, byliśmy ostrożni. Nikt
przecież nie trąbił o tym, że będzie wesele.
- Mogli też przechwycić któreś z zaproszeń – zauważył Edgar.
– Sowy nie są trudne do złapania.
Lily zagryzła wargę i spuściła wzrok. Dorcas wiedziała, że
teraz będzie się obwiniać o całą tę sytuację.
James, jak widać, pomyślał o tym samym, bo szybko odparł:
- Tylko kilka zaproszeń wysłaliśmy pocztą, większość daliśmy
wam do rąk. Te wysłane były zaszyfrowane. Mało prawdopodobne, aby zdążyli
zorientować się, która sowa leci od nas – w końcu je zmieniamy – złapać ją,
odczytać list, rozszyfrować go, ponownie zapieczętować i wysłać dalej na tyle
szybko, by nie wzbudziło to podejrzeń. A wszystkie dotarły na czas, o ile mi
wiadomo.
- Czyli szpieg? – westchnął Remus, a Peter zbladł. Dorcas
poczuła przypływ współczucia dla Pettigrew; nigdy nie był specjalnie odważny, a
mimo to dołączył do Zakonu, walczył z nimi tej nocy i jeszcze musiał zmierzyć
się z myślą, że w ich szeregach jest szpieg. Znała jego zdolności bojowe i była
naprawdę zaskoczona, że nie został poważniej raniony. Musiał mieć duże
szczęście.
Jak wszyscy tutaj.
- Jestem pewien, że to szpieg – warknął Szalonooki. – Jak
inaczej mieliby się dowiedzieć?
- To nie musiał być ktoś z Zakonu – zauważył Sturgis. – Nic
nie sugeruję, ale zauważcie, że jest kilka osób, które wiedziały o ślubie i były
na nim, a nie należą do Zakonu.
- Oskarżasz Molly i Artura? Albo rodziców Jamesa?! –
poderwała się Lily. Jej mąż złapał ją za ramię i też wstał, na wszelki wypadek.
- Nikogo nie oskarżam! – Podmore uniósł ręce. – To była
tylko luźna uwaga. Po prostu musimy myśleć o wszystkim…
- Więc daruj sobie takie luźne uwagi!
- Spokojnie, spokojnie – poprosił Dumbledore. Patrzył ze zmartwieniem
zza swoich okularów-połówek. – Lily, James, proszę was, usiądźcie. Nikt tu nie
czyni żadnych nieprzystojnych aluzji.
- Po prawdzie… - odezwał się Elfias Doge z wahaniem. –
Oczywiście też nic nie sugeruję, tylko zauważam… No, Caradoc zniknął, prawda?
Emelina Vance wyprostowała się gwałtownie.
- Czy ty sugerujesz… przepraszam, zauważasz… że Caradoc Dearborn miałby być szpiegiem? – Jej twarz
pobladła, a głos drżał, ale nikt nie miał wątpliwości, że było to spowodowane
wściekłością. – Że miałby pracować dla Tego, Którego Imienia Nie Wolno
Wymawiać?
- Mi też się to nie podoba, Emelino, ale musimy wziąć pod
uwagę wszystkie opcje…
- Proszę o spokój. – Z powodu narastających szeptów
Dumbledore był zmuszony podnieść głos. – Nie możemy pozwolić, aby myśl o
szpiegu zatruła nasze serca i umysły i wprowadziła chaos w nasze działania.
Trzeba się tym zająć na spokojnie, to jest temat na inne spotkanie.
- To jest idealny temat na to spotkanie, Dumbledore –
zdenerwował się Moody. – Trzeba przesłuchać wszystkich za pomocą veritaserum,
to…
- Powiedziałem: kiedy indziej – przerwał dyrektor Hogwartu
tonem nieznoszącym sprzeciwu. – W tej chwili wprowadzimy tylko zamęt. Musimy
się zająć bieżącymi sprawami, jak…
- Jeśli to nie jest bieżąca sprawa, to ja jestem Helgą
Hufflepuff – mruknął Alastor.
- … jak stan zdrowia naszych przyjaciół czy naprawienie
zniszczeń w tym domu. Trzeba też zorganizować pogrzeby i zastanowić się, co
zrobimy z ciałami poległych śmierciożerców, gdy już je zidentyfikujemy…
- Jeden z nich to stary Rowle, tego skurczybyka rozpoznałbym
wszędzie… - rzucił Edgar z odrazą przemieszaną z satysfakcją.
Dorcas nie słuchała dalej – przymknęła oczy i wyłączyła się,
bo nie interesowało jej, że Rowle’owi się należało, że potrzebowali aż pięciu
śmierciożerców, aby zabić braci Prewett, że Dumbledore użył takiego, a nie
innego zaklęcia… Dopiero gdy usłyszała swoje imię obok pseudonimu Voldemorta
zerwała się na równe nogi, oświadczyła, że musi się napić, i uciekła do kuchni.
Oczywiście wiedziała, że zachowuje się niedojrzale, ale
teraz nie miała siły na przeprowadzenie tej rozmowy.
Nalała sobie wody do szklanki i oparła się o blat. Kilka
sekund później do pomieszczenia weszła Lily.
- To było niesamowicie głupie z twojej strony – oświadczyła.
– I odważne.
- Nie rozmawiajmy o tym, proszę. Potem na mnie nakrzyczycie,
w porządku? – Odstawiła szklankę i wyciągnęła ręce do młodej pani Potter.
Objęły się.
Objęły się.
- Nie przejmuj się, to nie była wasza wina – szepnęła
Meadowes we włosy przyjaciółki. – Zrobiliście wszystko, co mogliście, aby było
bezpiecznie.
- Jak myślisz, Moody ma rację? – zapytała Lily półgłosem. –
Mają wśród nas szpiega?
Dorcas milczała. W końcu odetchnęła ciężko.
- Tak, tak mi się wydaje.
Wtedy usłyszała coś, czego w życiu nie słyszała od Rudej i
czego nie spodziewała się usłyszeć chyba nigdy.
- Jeśli to szpieg… Jeśli okaże się, że nie możemy sobie w
Zakonie ufać, to… Dorcas, boję się.
Moody pociągnął z piersiówki, zezując swoim magicznym okiem
na Harry’ego.
- Podejdź bliżej, mam tu coś, co może cię zainteresować.
Z wewnętrznej kieszeni szaty wyciągnął bardzo zniszczoną
magiczną fotografię.
- Pierwsi członkowie Zakonu Feniksa – mruknął. – Znalazłem
to zeszłej nocy, kiedy szukałem zapasowej peleryny-niewidki, bo ten Podmore nie
ma w zwyczaju oddawać pożyczonych rzeczy… Pomyślałem, że niektórzy chętnie by
na to rzucili okiem.
Harry wziął od niego fotografię. Mężczyzna obserwował zafascynowanie
pojawiające się na twarzy chłopaka. Ludzie na zdjęciu też wydawali się nim
zainteresowani; niektórzy machali rękami, inni unosili okulary, by mu się
przyjrzeć.
- To ja – powiedział Moody i wskazał siebie palcem. Miał
wtedy ciemniejsze włosy, a nos jeszcze nieokaleczony. – A tu, obok mnie, stoi
Dumbledore, z drugiej strony Dedalus Diggle… To jest Marlena McKinnon,
zamordowano ją dwa tygodnie później, razem z całą rodziną… To Frank i Alicja
Longbottomowie…. – Zawiesił głos, przypominając sobie ich sprzed tego feralnego spotkania z
Bellatrix; to, jak wesołymi, ciepłymi osobami byli, to, jak dzielnie walczyli
po ślubie rodziców Harry’ego… Frank nigdy w pełni nie odzyskał sprawności w
prawej ręce…
- Biedacy – mruknął Szalonooki. – Już lepsza śmierć niż to,
co ich spotkało… A to Emelina Vance, już ją poznałeś, a to, rzecz jasna, Lupin…
Benio Fenwick, jego też trafiło, znaleźliśmy tylko szczątki... – Nie wspomniał
i nie zamierzał wspominać, że Benio zginął na weselu Jamesa i Lily, ani że
zebranie wszystkich części jego ciała zajęło kilka nocnych godzin, że
rozpoznali go po sygnecie, który jakimś cudem utrzymał się na małym palcu.
Niech chłopak myśli, że był to najszczęśliwszy dzień w życiu jego matki.
Alastor odchrząknął.
- No, rozsuńcie się… - Postukał palcem w zdjęcie, na co
grupka ludzi rozstąpiła się, żeby zrobić miejsce innym, dotąd za nimi
schowanym.
- To jest Edgar Bones, brat Amelii Bones. Jego też dorwali z
całą rodziną, to był wielki czarodziej… Sturgis Podmore, a niech to diabli,
wygląda tak młodo… Caradoc Dearborn, zaginął sześć miesięcy później, nigdy nie
odnaleźliśmy ciała... – Znów pominął milczeniem okoliczności jego zaginięcia,
Harry nie musiał wiedzieć, że najpewniej porwali go śmierciożercy zaraz po
ślubie Jamesa i Lily... – A tu Hagrid, nic się nie zmienił… Elfias Doge, też go
spotkałeś, zupełnie zapomniałem, że nosił ten okropny kapelusz… Gideon Prewett,
potrzebowali aż pięciu śmierciożerców, aby ukatrupić jego i jego brata Fabiana,
walczyli jak bohaterowie... – Widział to, widział, i do dziś nie wybaczył
sobie, że nie darował życia tamtemu zakapturzonemu draniowi i nie pobiegł im na
pomoc…
Ludzie z tylnych rzędów zaczęli znowu przepychać się do
przodu.
- To brat Dumbledore’a, Aberforth, widziałem go tylko ten
jeden raz, dość dziwny facet... – Przez cały tamten dzień odezwał się może
cztery razy, z czego trzy do Albusa. – A to Dorcas Meadowes – jedna z najodważniejszych, a może
najgłupszych kobiet, jakie znałem – Voldemort zamordował ją osobiście… - O
tak, musiał to zrobić, niewątpliwie tego chciał po tym, jak ona, zwykła
kobieta, zagroziła mu tak bezpośrednio i nie poniosła kary… To było niesamowite, mam nadzieję, że wtedy
poczuł się przynajmniej trochę niepewnie.
– Syriusz, jeszcze z krótkimi włosami.. i… popatrz, to może
cię zainteresować…
Obaj spojrzeli na podobizny Jamesa i Lily. Małżonkowie uśmiechali
się, patrząc na syna.
Harry wpatrywał się w nich, oczarowany, ale Moody przesunął
spojrzenie trochę w dół, pomiędzy tę dwójkę.
Peter Pettigrew. Gdyby wtedy wiedzieli, że to on zdradził i
on poinformował Voldemorta o tym, że w sierpniu tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego ósmego roku, w domu Evansów
zgromadzi się niemal cały Zakon… Gdyby Dumbledore- Gdyby Dumbledore posłuchał, zgodził się na użycie veritaserum, można by
było uniknąć podejrzewania Caradoca, można by było uniknąć śmierci Jamesa i
Lily… Ale Dumbledore chciał zachować spokój, pomyślał gorzko.
- Dobre, co? – zapytał Moody.
Postarał się, by jego twarz przybrała wyraz zadowolenia.
Chłopak uśmiechnął się krzywo i zaczął coś mówić, ale akurat Syriusz zagadnął:
„Co tam masz, Szalonooki?” i Alastor odwrócił się do niego. We dwóch spojrzeli
na zdjęcie, uśmiechnęli się trochę smutno do znajdujących się na nim osób i
wspominali, wspominali…
(podbijamy, podbijamy!)
OdpowiedzUsuńA tak serio- skoro już pokonałam swoje lenistwo i zmusiłam się do napisania szczerego komentarza, mimo że przeczytałam wcześniej- cudowne! ej no, to było... smutne, końcówka łamie mi serce ty zły, zły człowieku!
wgl Szalonooki, Dumbledore, Syriusz <3 <3 <3
*po raz setny powtarza, że masz talent, ale będzie powtarzać jeszcze pewnie tysiąc*
Pisz dalej, nie poddawaj się i weny! :*
(Ciicho, wcale nie:P)
UsuńWidzisz, ja piszę, Ty walczysz z lenistwem - jest postęp!
Cieszę się strasznie, że Ci się podobało. Jeśli Cię to pocieszy - mi też końcówka nieco łamie serce;)
I przepraszam, ale czy ktokolwiek mówił cokolwiek o poddawaniu się...?
(ależ owszem, nie kłam XD)
UsuńNo postęp jest! A jak inaczej :'D
Wiesz co to oznacza? To oznacza, iż skoro i tobie i mi końcówka łamie nasze małe serduszka- to znaczy, że cholernie dobrze piszesz :* Taka prawda... Więc pisz dalej! ("nie poddawaj się" na chwile słabości i lenistwa, których mam nadzieję nie będzie hah) KC <3