środa, 28 grudnia 2016

1/4: Niebieskie Boże Narodzenie


Wesołych!
Właśnie, Święta jako takie już minęły, a razem z nimi odeszła świąteczna gorączka, świąteczne piosenki, które wszyscy kochamy aż do bólu i większość świątecznego kiczu;) Skoro tak, i skoro ja również wyszłam już z fazy "mam dość słuchania o Gwiazdce"... zapraszam Was na cztery krótkie, bożonarodzeniowe opowiadania:D
Wszystkie są dedykowane P. M., jako że wszystkie zostały dla niej napisane (wiem, że na to czekałaś) <3
Szczęśliwego Nowego Roku będę Wam życzyć za cztery dni, a tymczasem miłego czytania;)





W całym mieszkaniu unosił się zapach korzennych przypraw. Z głośników podłączonych do laptopa w salonie leciały angielskie kolędy i francuskie piosenki o tematyce świątecznej, które Sally nuciła, krzątając się po kuchni i starając się przypomnieć sobie znaczenie wypowiadanych przez siebie słów. Słabe, zimowe słońce już dawno schowało się za horyzontem, ale wszystkie pokoje były jasno oświetlone lampami i świeczkami.

Centralne miejsce w salonie zajmowała żywa, pachnąca choinka, o którą cztery osoby chodzące w tę i z powrotem po mieszkaniu bezustannie się obijały, ale o której żadna z nich nawet przez chwilę nie pomyślała źle.

No, może nie do końca.

- Na brodę Hadesa – mruknął Percy, łapiąc złotą, szklaną bombkę tuż nad ziemią. Zaraz potem skrzywił się. Pan Umarłych nie był osobą, o której chciał myśleć w świąteczny wieczór. – Mamo, nawet Pomona nie zawiesiłaby tu większej ilości jabłek…

- Kto, kochanie? – Kobieta wychyliła się z kuchni.
- Taka rzymska bogini.
- Myślałam, że to Annabeth jest tą obeznaną w tradycjach innych kultur. Miło wiedzieć, że czegoś się od niej uczysz. – Mrugnęła do swojego syna i, zbliżywszy się do drzewka, strząsnęła mąkę z dłoni na gałęzie. Osiadła na zielonych igłach, złotych i czerwonych bombkach, błyszczących łańcuchach.
- Rzucała w nas metalowymi owocami, gdy ratowaliśmy Nowy Jork i świat przed Kronosem. Też byś ją zapamiętała. – Pokręcił głową. – Zamierzasz upiec również choinkę? – zażartował.
- Ozdabiam choinkę – poprawiła go. – Teraz leży na niej śnieg.
Percy westchnął, przewiesił kolejną bombkę znajdującą się niebezpiecznie blisko końca gałęzi i odwrócił się do mamy.
Promieniała szczęściem tak bardzo, że nie mógł się nie uśmiechnąć. Wyciągnął rękę i poprawił jej fartuszek, który zaczynał się przekrzywiać po kilku godzinach noszenia. Zanim zdążył się cofnąć, złapała go za dłoń. Jej oczy błyszczały.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że jesteś w domu na Święta. – Wspięła się na palce, by pocałować go w czoło, a jego uderzyło to, o ile jest od niej wyższy. Z pewnością urósł przynajmniej trzydzieści centymetrów, od kiedy ostatni raz spędzał tak bezstresowe Boże Narodzenie – w swoim mieszkaniu na Manhattanie, z mamą i prawdziwą choinką. Chociaż teraz było nawet lepiej, bo pozbyli się Gabe’a.
Zamiast niego był tu mężczyzna, którego jego mama kochała i który w pełni zaakceptował Percy’ego wraz ze wszystkimi dziwnymi i niebezpiecznymi aspektami jego życia. Mężczyzna, którego Percy również zaakceptował, bo wiedział, że zasługuje na jego mamę.
A co najważniejsze, była tu też dziewczyna, bez której syn Posejdona nie wyobrażał sobie nie tylko Świąt, ale i całego życia.

- Komuś jeszcze indyka?
- Chyba żartujesz, Sally. – Paul odchylił się na krześle. Poklepał się po brzuchu i mrugnął do Percy’ego porozumiewawczo. – Gdy byliśmy w kuchni, twoja mama zapowiedziała, że rzuci mnie na pożarcie Pani O’Leary, jeśli nie pomogę wam z indykiem. Pomogłem go zrobić. O jedzeniu nie było mowy.
Percy i Annabeth jednocześnie unieśli kąciki ust.
- Sądzę, że Pani O’Leary byłaby bardziej zainteresowana indykiem niż tobą – oparł chłopak. Przypomniał sobie ten jeden raz, gdy ten przyjazny, piekielny ogar pojawił się w mieszkaniu jego mamy i nie mógł się nie uśmiechnąć. Pani O’Leary kompletnie zdemolowała wtedy salon.
Chyba nigdy nie mówił o tym Annabeth. Tamtego dnia to Nico di Angelo próbował mu pomóc uratować zachodnią cywilizację – a może go zabić, trudno powiedzieć – a nie ona. Spojrzał na siedzącą obok niego blondynkę.
Włosy córki Ateny były jak zwykle rozpuszczone i falami spadały na jej plecy. Miała na sobie czarną sukienkę bez rękawów podobną do tej, jaką Hermes załatwił jej na pierwszą miesięcznicę nastolatków. Zdjęła obozowy naszyjnik, zastępując go srebrnym wisiorkiem w kształcie trójzębu. Odważne, zważywszy na to, kim była jej matka i jak potraktowała go podczas ich ostatniego spotkania na Olimpie. Percy znał jednak swoją dziewczynę na tyle dobrze, aby wiedzieć, że akurat odwagi jej nie brakuje. A poza tym, ilekroć spojrzał na ten naszyjnik, serce w nim rosło i uśmiechał się głupkowato, czego Annabeth nie omieszkała mu wytknąć.
Nic nie mógł poradzić na to, że nie potrafił oderwać od niej wzroku. Na szczęście tego wieczoru kto inny miał prawić komplementy jego mamie, bo Percy miał świadomość, że gdyby nie Paul, szybko skończyłyby mu się pomysły.
- To może sernik? Annabeth, kochanie, nałożyć ci kawałek?
- Naprawdę dziękuję, pani Jackson, już nie mogę. – Uśmiechnęła się do kobiety, a ta odpowiedziała dezaprobującym pokręceniem głową, ale jej śmiejące się oczy psuły cały efekt. Jednak zaraz potem trochę spoważniała.
- Naprawdę mi przykro, że nie dałaś rady odwiedzić swojego taty w tym roku…
Dziewczyna potrząsnęła głową. – To naprawdę nic takiego. Powiedzmy, że… to niezbyt duża odmiana.
- No tak… - Kobieta ugryzła się w język. Paul odstawił kieliszek z ajerkoniakiem i ścisnął jej dłoń.
Syn Posejdona pomyślał o tym, co Annabeth powiedziała mu tego ranka. Twierdziła, że podczas ostatniej wizyty w swoim rodzinnym domu doszła do porozumienia z macochą i kuzynami, ale wyraźnie widział, że nie czuła się komfortowo nawet mówiąc o nich – co dopiero, gdyby miała się z nimi znowu spotkać. Wyznała mu też, że parę dni wcześniej skontaktowała się ze swoim tatą za pomocą iryfonu i życzyli sobie wesołych Świąt. Nie wspomniała nic o jego reakcji, ale Percy domyślał się, że mężczyzna jednocześnie żałuje, iż nie będzie mógł się zobaczyć ze swoją córką w tak ważny dzień, jak i odczuwa pewnego rodzaju ulgę, że obejdzie się bez spięć przy wigilijnym stole. Przynajmniej sam by się tak czuł.
- Percy. – Blondynka popatrzyła na chłopaka porozumiewawczo. Przypomniało mu się, co chcieli zrobić.
- Jasne – mruknął. Odchrząknął i odezwał się głośniej. – Mamo, Paul, skoro już skończyliśmy, to przeprosimy was na chwilę…
We czwórkę szybko uprzątnęli stół. Percy i jego mama przez lata niemal do perfekcji opanowali umiejętność komunikowania się bez słów, dlatego teraz z łatwością mógł wyczytać z jej oczu nieme pytanie: „Wszystko w porządku?”. Krótko skinął głową i cmoknął Sally w policzek, podając jej ostatnie dwa kieliszki, po czym razem z Annabeth zniknął w drzwiach do swojego pokoju.

- Jesteś pewna? – spytał kolejny raz, gdy dziewczyna wróciła z łazienki. Podobnie jak on, przebrała się w wygodne jeansy i koszulkę, na którą narzuciła już kurtkę. Jednak srebrny wisiorek cały czas pobłyskiwał na jej dekolcie.
- Tak, Percy. – Przewróciła oczami i cmoknęła go krótko w usta, nim otworzyła okno na oścież i wyszła przez nie na drabinkę przeciwpożarową. Podał dziewczynie jej skórzaną torbę i swoją kurtkę i podążył za nią, przymykając szybę.
Noc była chłodna, ale na szczęście dla nich nigdzie nie leżał śnieg. Rzadkie chmury, za sprawą świateł miasta, nabrały jasnoszarej barwy i były dobrze widoczne na tle czarnego nieba. Percy wypuścił z ust obłok pary.
Annabeth uklękła i wyjęła z torby kilka starych gazet i sporo patyków. Sprawnie ułożyła z nich stos na metalowej tacce do grilla.
- Może im się to nie spodobać – zauważył Percy, obserwując jej poczynania i bawiąc się pudełkiem zapałek. – W końcu to święto z okazji narodzin innego boga. Boga przez duże „B”.
- Mam wrażenie… Wiem, że to jest właściwe. Nieistotne, jacy bogowie, symboliczny prezent też im się należy – odparła dziewczyna. – A Jezus wcale nie urodził się w grudniu.
Wyjęła z ręki swojego chłopaka zapałki, zapaliła jedną i wrzuciła do niewielkiego stosu. Papier szybko zajął się ogniem.
Percy nie przejmował się tym, że inni ludzie mogliby ich zobaczyć. Mieszkając w Nowym Jorku, z pewnością widywali już dziwniejsze rzeczy.
Wydobył z kieszeni kilka niebieskich pianek, które podprowadzili z zapasów Paula, i nabił je na ostatnie dwa patyki. Jeden z nich podał dziewczynie i ukucnął koło niej.
- Dla bogów – powiedziała Annabeth. Jednocześnie włożyli słodycze w ogień. Siedzieli objęci, słuchając trzasków drewna i patrząc na niewielkie płomienie oraz unoszące się iskry, póki pianki do końca się nie zwęgliły.
 





fanart by viria
Nie był inspiracją, ale że jest luźno powiązany z opowiadaniem, to niech się pojawi;)

2 komentarze:

  1. o matku, jakież to cudowne...
    ej ale czy można mówić 'na brodę Hadesa'? no bo w sumie... czy on tak de facto miał tę brodę? XD czyli z serii 'na głupie pytania pewnie nie będzie odpowiedzi' haha nie przejmuj się- tak się tylko zastanawiam (jak zawsze)
    ale opowiadanie cudowne. jak zawsze. zaczynają mi się nudzić moje komentarze, weź napisz coś kiepskiego, żebym wreszcie mogła coś skrytykować hahah
    kc <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak piszę coś kiepskiego, to tego nie publikuję. Usuwam albo poprawiam, póki nie jest na tyle dobre, aby to tu wrzucić;P
      Czy ja wiem...? Na niektórych obrazach/rzeźbach na pewno miał brodę. I chyba takie i podobne sformułowania występowały w książkach, więc czuję się w miarę bezpiecznie:D
      Dziękuję <3 Co moje ego by zrobiło bez tych Twoich komentarzy?

      Usuń