czwartek, 29 grudnia 2016

2/4: Let it go... again

Dobry wieczór!
Oto drugie z czterech opowiadań o Świętach w różnych uniwersach. Dziś trochę bardziej magicznie, opisowo i o wiele chłodniej;)
Miłej lektury!





Arendelle chyba nigdy nie wyglądało tak pięknie.

Elsa osobiście zatroszczyła się o to, by całe miasto i okolice przykryła gruba warstwa białego puchu. Z racji lasów, jakie otaczały stolicę królestwa, w żadnym domu nigdy nie brakowało drzewka świątecznego, a w tym roku znalazły się one też w każdym ważniejszym punkcie miasta – małe i duże, pojedyncze lub w grupkach po kilkanaście, wszystkie udekorowane i tak błyszczące, że z przy pomocy jednej świeczki z powodzeniem mogłyby robić za latarnie uliczne. Prawdę mówiąc, całe Arendelle tej nocy iskrzyło się milionami światełek i ozdóbek; gdy latał ponad dachami, a rozjaśnione prostokąty okien zlewały się w jedno, był pewien, że miasto byłoby widziane nawet z księżyca.

Ludzie, którym się przyglądał, w większości nie mogli go zobaczyć. Nieliczne dzieci, zwłaszcza te młodsze, unosiły głowy, gdy je mijał; niektóre kojarzyły go i wołały do niego, machając rękami, a rodzice uciszali je i prowadzili dalej. Przywykł do tego, że jest niewidzialny. Owszem, czasem go to bolało, ale bywało również przydatne.

Wylądował na chwilę na dachu pracowni szewca. Złapał równowagę za pomocą swojej laski i oparł się o komin. Lubił to miejsce, bo roztaczał się stąd ładny widok na znajdujący się niedaleko rynek, teraz skąpany w kolorowych światłach.

Przeskoczył na balkon sąsiedniego domu, lądując na poręczy. Przeszedł po niej kilka metrów, a gdy dotarł do końca, zrobił kolejny krok i znalazł się na ziemi, wśród spacerujących. Podobnie jak oni, powoli przeszedł się kilkoma uliczkami, oglądając dekoracje, zerkając na witryny sklepów z ręcznie robionymi zabawkami oraz piekarni. Starał się unikać wpadania na innych, mimo że większość ludzi przeszłaby przez niego, jakby go nie było. To przeżycie nie należało jednak do przyjemnych, za każdym razem przejmowało go chłodem. Wewnętrznym – innego nie czuł.

Natomiast ganiające się dzieci starały się go omijać, a to z kolei w dziwny sposób sprawiało mu przyjemność. Raz któreś z nich trafiło go śnieżką. Roześmiał się szczerze, zmrużył oczy, namierzył żartownisia i oddał mu, ale zaraz potem podskoczył i pozwolił wiatrowi ponieść się paręnaście metrów dalej. Normalnie zostałby, pobawił się z tymi chłopcami i dziewczynkami i zadbał o to, by wrócili do domów przemoczeni do suchej nitki, ale ten wieczór miał już zaplanowany.

Wylądował dwie przecznice od pałacowej bramy. Idąc, muskał opuszkami palców szyby i drzewa, szronem rysując na nich wzory, aż w końcu minął ostatni budynek i znalazł się na pustej, pokrytej śniegiem przestrzeni między miastem a pałacem.

Wrota były otwarte, jakby  z okazji Świąt Bożego Narodzenia chciano zatrzeć różnice między dworem a resztą ludności. Był pewien, że Anna na to nalegała. Rzecz jasna nikt z miasta nie próbował przez nie wchodzić, ale liczył się gest. Prawdopodobnie również za jej sprawą na środku placu, naprzeciwko głównego wejścia do pałacu, stanęło największe świąteczne drzewko, jakie widział w życiu. A widział ich, nie da się ukryć, niemało.

Siedziba królowej także nie uniknęła świątecznej gorączki, chociaż tutaj była ona mniej widoczna – przynajmniej z zewnątrz. Poza choinką wyglądającą, jakby wysypała się na nią zawartość wora Świętego Mikołaja, jedyne akcenty stanowiły płomienie świec mrugające z większości okien.

Pokręcił głową z delikatnym uśmiechem. Zaraz potem podskoczył, by ominąć spieszącą przez dziedziniec kobietę, i od razu wzbił się w powietrze. Jeszcze raz popatrzył z góry na rozświetlone miasto i kontrastujące z bielą śniegu ciemniejsze wieże pałacu, po czym zanurkował i skierował się prosto do jednego z okien.



Przez parę minut po prostu stał na zewnętrznym parapecie, oparty o mur. Było już zupełnie ciemno, natomiast w salonie Elsy jasno paliły się świece i drewno w kominku, więc nie mogła go zobaczyć, zwłaszcza że nawet nie próbowała. Umówili się w końcu na trochę późniejszą godzinę.

Patrzył na nią, gdy przeglądała się w wielkim lustrze – wyglądała naprawdę olśniewająco w długiej, srebrnej sukni, z włosami wysoko upiętymi; gdy usiadła w fotelu z książką na kolanach i przewróciła kilka kartek; gdy na chwilę wyszła z pomieszczenia, by zaraz potem wrócić, niosąc jakiś papier, który dostała prawdopodobnie od służącej; gdy kręciła się po pokoju, upewniając się, że wosk ze świec nie kapie na podłogę. Była zestresowana, widział to.

Uśmiechnął się. Rozczulało go, jak bardzo nieprzystosowana jest do sytuacji wymagających od niej tylko i wyłącznie dobrej zabawy.

Zastukał w szybę. Od miejsca, w którym laska zetknęła się ze szkłem, rozeszła się siateczka lodu, tworząc litery. Witaj, Królowo.

Elsa drgnęła, odwróciła się i rozejrzała. Podeszła do okna, a przeczytawszy napis, uśmiechnęła się z ulgą i szeroko je otworzyła.

Wskoczył do środka i z galanterią ucałował wierzch jej dłoni.

- Jack, przestań. – Roześmiała się. On też nie przestawał się uśmiechać. Miał ochotę przytulić ją na powitanie, ale wiedział, że za tym nie przepada. Ograniczył się do splecenia z nią palców rąk.

Nerwowo zacisnęła pięść, którą po kilku sekundach rozluźniła. Spojrzała na ich dłonie roziskrzonymi oczami, biorąc głęboki wdech. Zaraz potem uniosła wzrok i popatrzyła mu w oczy.

- Miałeś być później. Coś się stało?

- Nie, ale domyślałem się, że i tak będziesz gotowa wcześniej. – Przekrzywił głowę. – I miałem rację.

- Tak… - Wolną ręką potarła się po przeciwnym ramieniu. – Wszystko już jest przygotowane, lub zaraz będzie, więc Anna obiecała, że zajmie się resztą i zmusiła mnie do przyjścia tu i przyszykowania się. Mimo że do kolacji mamy jeszcze kilka godzin. – Przewróciła oczami.

- Martwi się o ciebie. – Jack wsunął kilka kosmyków włosów spadających na policzek Elsy za jej ucho. – Strasznie się wszystkim przejmujesz. Mamy Święta! – wykrzyknął. – Powinnaś się zrelaksować i pozwolić działać służbie, w końcu wiedzą, co mają robić, nie?

Pokręciła głową i zwichrzyła mu i tak potargane wiatrem włosy. Czasem miał wrażenie, że traktuje go, jakby był młodszy od niej, mimo że przecież był starszy. Dużo starszy.

- Służby trzeba bez przerwy pilnować. Co do przejmowania się… - Zawiesiła głos i przygryzła wargę. – To pierwsze prawdziwe Święta, od kiedy skończyłam siedem lat. Pierwsze prawdziwe dla mnie – poprawiła się. Zamknęła oczy i spuściła głowę, jakby nie potrafiła o tym mówić. – Anna co roku świętowała z rodzicami i resztą zamku, ale wiem, że chciałaby, abym z nimi była. Teraz będę i po prostu chciałabym, aby wszystko było… doskonałe. – Roześmiała się ze skrępowaniem.

- Hej. – Jack uniósł ich splecione dłonie i pogładził ją po policzku. W takich chwilach miał ochotę bronić Elsę przed całym złem świata, co było dla niego dość niezwykłe. – Anna nie chce, by wszystko było doskonałe. Chce tylko, byś była tam z nią. I byś była szczęśliwa.

- Wiem. – Pokiwała głową. – Jestem szczęśliwa, Jack.

- Może i tak, ale jesteś też koszmarnie zestresowana. Zupełnie niepotrzebnie, wiesz? Otwórz oczy, głowa do góry. Miasto i zamek wyglądają pięknie. Zapachy z kuchni czuć nawet na zewnątrz. – Mrugnął do niej.

Spojrzała na niego i uniosła kącik ust.

- No nareszcie! – Roześmiał się. Cofnął się o krok i podskoczył, robiąc w powietrzu salto i lądując na szczycie regału.

- Jack, przestań! Coś sobie zrobisz, mówiłam ci. – Patrzyła na niego trochę zdenerwowana, ale niespecjalnie się tym przejął.

- Nic mi nie będzie. – Pokazał jej język. – Ale oczywiście, czego sobie Królowa zażyczy. – Wybił się z kucek i skoczywszy, znalazł się tuż przed nią.

Otworzyła usta, by dać mu reprymendę, ale wydobył się z nich tylko cichy okrzyk, gdy złapał Elsę za rękę, okręcił dziewczynę wokół własnej osi i pociągnął za sobą na fotel. Roześmiała się krótko, ale szybko zerwała z jego kolan i zrobiła parę kroków w tył.

- Przestań, ja… Nie rób tak, Jack. – Schowała ręce za plecami.

Wstał  i podszedł do niej powoli.

- Co się stało? Przecież przed chwilą trzymałem cię za rękę i było w porządku. – Wiedział, że to, co właśnie zrobił, było mniej delikatne, ale nie było też niczym złym. Prawda? Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.

- Tak, ale… to było co innego. Nie rób tak… niespodziewanych rzeczy, dobrze? – poprosiła. – Wciąż się przyzwyczajam. Ja i dotykanie czegokolwiek lub kogokolwiek… - Zrobiła kolejny wdech. – Wiesz, jaka byłam.

- W porządku. – Nadal nie do końca pojmował, o co chodzi Elsie, ale w pewnym sensie przywykł już do tego i nauczył się szanować jej decyzje. – Przepraszam.

- To nie twoja wina. – Potrząsnęła głową.

Gdy miał już pewność, że nie skończy się to czymś złym, znów podszedł do dziewczyny i wyciągnął do niej dłoń. – Pozwoli pani?

Spojrzała na niego pytająco.

- Chodź, Królowo. – Cofał się, póki nie dotarł do okna, nie oglądając się i wciąż trzymając rękę przed sobą. – Mam dla ciebie niespodziankę.

- Co to za niespodzianka, Jack? – Zbliżyła się do niego niepewnie, ale widział cień zainteresowania na jej twarzy. Złapała go za dłoń, a on wskoczył na parapet i wciągnął Elsę za sobą.

Otworzył okno na oścież, a podmuch wiatru zmarszczył ich ubrania, wpadł do pokoju i na chwilę przydusił płomienie świec. Na szczęście z racji tego, kim byli, żadnemu z nich chłód nie przeszkadzał.

- Jack, co ty planujesz? – Dziewczyna marszczyła brwi, patrząc to na niego, to na ciemny krajobraz za szybą.

- Ufasz mi, prawda? – odpowiedział pytaniem.

- To zależy, co…

Nie dokończyła. Chłopak objął ją w pasie jedną ręką i skoczył, a wiatr poniósł ich w noc.



Wylądowali po kilkunastu minutach lotu, na środku pustkowia, z dala od jakichkolwiek miast. W miarę pokonywanych kilometrów ubywało chmur na niebie, więc tu, gdzie stali, światło księżyca w pełni bez przeszkód odbijało się od czystego śniegu. Dzięki temu Elsa i Jack widzieli się niemal tak wyraźnie, jak w dzień.

Dziewczyna odeszła parę kroków i rozejrzała się z niezbyt dobrze skrywanym zachwytem. Biały puch iskrzył się srebrno pod jej stopami. Chłopak pomyślał, że Elsa w swojej ciemniejszej o kilka odcieni sukni wygląda jak królowa tego miejsca. Nie, nie jak królowa. Królową już była. Jak bogini.

- Jack, tu jest pięknie. Tak cicho – powiedziała półgłosem, jakby nie chciała zepsuć magii tego miejsca. – Ale dlaczego mnie tu zabrałeś?

Uśmiechnął się lekko, patrząc na nią.

- Świetne sobie radzisz jako królowa, wiesz? I zaplanowałaś najlepsze Boże Narodzenie pod słońcem. Ale jesteś okropnie zdenerwowana, a w twoich komnatach nie ma ani jednej świątecznej ozdoby. – Podszedł do niej i wziął ją za ręce. Oboje mieli równie chłodne palce, lecz żadne z nich nie zwracało na to uwagi.

- Twórz, Królowo. Tutaj nikt cię nie zobaczy, nie usłyszy ani nie będzie osądzał. – Puścił ją i znów się cofnął. – Zestresowana nie uszczęśliwisz Anny – dodał, widząc, że się waha.

- Jack, nie wiem, czy to dobry pomysł.

- To jest dobry pomysł, Elsa. Pokaż mi, co potrafisz. – Uniósł brew.

- Już widziałeś. – Nie wyglądała na przekonaną. – Sprowadziłam śnieg na nasze miasto i zamek. Zamroziłam fontanny. Udekorowałam mury soplami i lodowymi obrazami. Nie wiem, co chcesz zobaczyć, ale czy to nie wystarczy?

- Nie. – Spoważniał. – To wszystko jest piękne, ale w pełni się kontrolowałaś, gdy to robiłaś. Od kiedy wróciłaś do zamku, bez przerwy się kontrolujesz. To niezdrowe, wiesz? – Nie odrywał wzroku od jej twarzy. Zaczynał ją przekonywać. – Chodzi mi o coś takiego, jak ten zamek, w którym się spotkaliśmy. – Pamiętał, że był niesamowity, ze wszystkimi swoimi wieżami, tarasami i schodami, i wielkimi żyrandolami błyszczącymi w promieniach słońca. Jack już od dawna wyczuwał obecność czegoś dziwnego, czegoś niezwykle mu bliskiego, ale dopiero w tamtym zamku odnalazł jego źródło. Upojoną wolnością, ale wciąż przestraszoną dziewczynę. Tak bardzo podobną do niego.

- Wtedy pozwoliłaś sobie być… sobą. Zrób to znowu – poprosił. – Zrób to dla siebie. I dla Anny. Albo dla mnie.

Patrzyła na niego zszokowana jak nigdy.

- Prosisz mnie o to, abym wyzbyła się blokad – powiedziała powoli. – Czy ty wiesz, o co prosisz? Co, jeśli znowu stracę nad tym kontrolę?

- Nie stracisz – odparł z całą pewnością.

Popatrzyła w dół, na swoje dłonie. A potem uniosła głowę i uśmiechnęła się leciutko.

Wokół Elsy zaroiło się od śnieżynek. Poruszała rękami, a śniegu przybywało wciąż i wciąż, piękne wzory tworzyły się w powietrzu i na zaspach pokrywających ziemię.

Jack roześmiał się głośno i szeroko otwartymi oczami obserwował przyjaciółkę. W pewnym momencie w jego stronę wystrzelił strumień lodu, który odbił w ostatniej chwili i zaraz uniósł się, by uniknąć kolejnego.

- Przegrasz! – krzyknął i odpowiedział na atak.

Latał wokół dziewczyny, raz po raz odbijając śniegowe kule i samemu wysyłając lodowe promienie. W końcu oddalił się na bezpieczną odległość i tylko patrzył, jak Elsa zrezygnowała z prób trafienia go, zamiast tego skupiając się na tworzeniu. Czyli na tym, do czego próbował ją namówić tyle czasu.

Zaczęło się niewinnie: od śniegu wirującego nisko nad ziemią w kole o średnicy kilkunastu metrów. Potem jednak Elsa gwałtownie rozczapierzyła palce, a koło znacznie się powiększyło. Jack nie próbował przeszkadzać, ani tym bardziej pomagać, gdy w górę wystrzeliły białe strumienie, iskrzące się, splatające ze sobą i budujące coś niezwykłego.

Obserwował dziewczynę będącą w swoim żywiole, czerpiącą czystą radość ze swojej pracy. Przyglądał się, jak pod jej kontrolą śnieg i lód łączą się w coraz lepiej widoczny kształt. W końcu okazało się, że Elsa stoi na szczycie ogromnego, białego stożka, z którego boków wciąż i wciąż wyrastały lodowe igły, nakładające się na siebie i podtrzymujące jedna drugą. Gdy pomachała do niego, zanurkował i, ślizgając się, wylądował koło niej na czubku największej choinki, jaką widział świat.

Elsa była przeszczęśliwa. Jego zdaniem o wiele bardziej przypominała królową teraz, niż siedząc na tronie w zamkniętym pałacu.

- Podnieś mnie – poprosiła, a gdy to zrobił i znaleźli się sporo ponad formacją, jeszcze raz rozłożyła ręce i zwieńczyła swoją pracę wielką, piękną gwiazdą z krystalicznie czystego lodu.

W ciszy zakłócanej tylko przez opadające resztki śniegu chłopak opuścił ich na ziemię w pewnym oddaleniu od nowo powstałego dzieła.

Elsa milczała, uspokajając oddech, podczas gdy rumieńce bledły na jej policzkach.

Stanął za nią i położył ręce na jej ramionach. Gdy nie wyczuł sprzeciwu, zrobił kolejne pół kroku w przód i objął dziewczynę w talii, przyciągając ją do siebie. Oparła się o niego plecami.

- Dziękuję – szepnęła.

- Nie ma za co – odpowiedział równie cicho. Delikatnie położył brodę na jej ramieniu. – To najpiękniejsza rzecz, jaką widziałem – dodał po chwili. – No, druga najpiękniejsza.

Pokręciła głową, prosząc tym samym, by milczał. Usłuchał.




Jak poprzednio, obrazek nie był inspiracją, ale pasuje;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz