sobota, 31 grudnia 2016

4/4: Zieleń i biel

Korzystając z tego, że jeszcze nie wszędzie zaczął się Sylwester, wrzucam szybciutko ostatnie z czterech opowiadań o tematyce świątecznej. O czym tym razem? Fandom Harry'ego Pottera - i więcej nie powiem;)
Miłej lektury i szczęśliwego Nowego Roku wszystkim!





Po schodach prowadzących na wieżę Ravenclawu zeszła szczupła dziewczyna o jasnych, długich włosach, ubrana w jasnozieloną, dość ekstrawagancką szatę.



Przez dziurę pod portretem Grubej Damy przeszedł szesnastoletni chłopak. Stanął wyprostowany, poprawił kołnierz białej koszuli, wygładził czarną, szkolną szatę i skierował się w stronę głównych schodów.



Nuciła pod nosem, idąc korytarzem. Dłonią muskała długie, puszyste łańcuchy choinkowe porozwieszane na murach. Kotka woźnego obrzuciła ją uważnym spojrzeniem spod ściany, a dziewczyna uśmiechnęła się do niej. Zwierzę mrugnęło i rozpłynęło się w cieniu.



Prawie padł na zawał, gdy zbroja, koło której przechodził, zaczęła wyśpiewywać „Do they know it’s Christmas”, szczękając przyłbicą.

Zatrzymał się na szczycie schodów i westchnął, myśląc o czekającej go wędrówce w dół. Zaraz jednak dostrzegł zielono-żółta plamę zbliżającą się korytarzem, a jego humor od razu się poprawił.



- Luna! – usłyszała. Podniosła głowę, by zobaczyć, kto ją woła.



Spojrzała na niego lekko nieprzytomnym wzrokiem.

- Cześć, Neville. – Na jej ustach znowu zagościł ten rozmarzony uśmiech. – Jak się masz?

- Dobrze – odpowiedział i pytająco skinął głową w stronę schodów.

Gdy szli, obrzucił spojrzeniem jej soczyście zieloną szatę i czerwone kolczyki w kształcie bombek widoczne między prostymi, jasnymi włosami.

- Ładnie dziś wyglądasz – dodał, by przełamać ciszę. Nie był zbyt dobry w podtrzymywaniu rozmów, ale akurat teraz nie musiał nic wymyślać – naprawdę tak sądził. W jakiś dziwny sposób Luna wyglądała dobrze w rzeczach, w których każdy inny sprawiałby wrażenie, jakby niedawno przegrał jakiś zakład.

- Dziękuję! – ucieszyła się i spojrzała na niego. Jej szare oczy błyszczały jak płynne srebro. – Ty też, ale musisz uważać na szyszylki. One lubią elegancko ubranych ludzi, zwłaszcza mężczyzn. Dlatego tak dużo ich na przyjęciach.

Otwarte do podziękowania usta chłopaka zamknęły się bez słowa. Nie za bardzo wiedział, jak skomentować wypowiedź przyjaciółki, a pytać o szyszylki nie miał zamiaru.



Byli ostatni. Kiedy tylko weszli do Wielkiej Sali, Neville’a zawołali Ron i Harry siedzący już przy stole Gryffindoru. Pulchny chłopak pomachał na pożegnanie do Luny i podszedł do kolegów, a dziewczyna odwróciła się, by dołączyć do pozostałych Krukonów.

- Hej, Luna. – Lisa Turpin uśmiechnęła się do niej i przesunęła trochę na ławce, robiąc miejsce. Blondynka zignorowała oceniające spojrzenie, jakim obdarzyła ją Cho Chang, oraz porozumiewawcze uśmiechy wymienione przez nią z Terrym Bootem. Takie rzeczy nie były dla Luny nowością. Już dawno nauczyła się nie zwracać na nie uwagi. Znała zdanie innych na swój temat i miała je w głębokim poważaniu.

Pozwoliwszy lekkiemu uśmiechowi wypłynąć na usta, nałożyła na talerz trochę sałatki i dała Lisie wciągnąć się w rozmowę o wystroju jadalni.



- Nadal nie mogę uwierzyć, że wasi rodzice nie mieli nic przeciwko, abyście zostali na Święta w Hogwarcie. Oboje. – Harry kręcił głową.

- Mófiłem szi jusz – Ron przełknął kawałek pieczonego indyka – że to nic wielkiego. Powiedzieliśmy im, że to nasz przedostatni rok i że chcemy korzystać z życia. – Wzruszył ramionami. – I proszę!

Hermiona prychnęła.

- Korzystać z życia? Chciałabym zobaczyć, jak to robisz, Ron, nie mogąc ani wyjść poza teren zamku – zaczęła wyliczać na palcach – ani nie mając skończonych siedemnastu lat, ani…

- … ani nie mając dziewczyny – wpadła jej w słowo Ginny, pokazując bratu język. Rudzielec poczerwieniał.

Neville powoli przestawał ich słuchać. Sprzeczki tego rodzeństwa miały miejsce codziennie.

Sięgnął po sok dyniowy i napełnił swój kubek. Unosząc napój do ust, pozwolił swoim oczom błądzić po pomieszczeniu, a myślom po… no, tam, gdzie chciały błądzić.

Jak co roku w Boże Narodzenie, Wielka Sala była udekorowana pięknie i bogato, ale bez przesady. W każdym z czterech rogów stała żywa choinka, a piąta, największa, zajmowała honorowe miejsce zaraz obok stołu nauczycieli. Ozdabiały ją srebrne i czerwone bombki, błyszczące łańcuchy, jakich pełno było w całej szkole, oraz grube, rzeźbione świece, które nigdy się nie topiły. Na szczycie drzewa pyszniła się ogromna, srebrna gwiazda.

Sklepienie sali jak zwykle pokazywało rzeczywistą pogodę. Tego popołudnia niebo było zasłonięte przez ciężkie chmury, ale padający śnieg nie groził pokryciem podłogi i stołów, gdyż magiczne płatki znikały w połowie wysokości sali.

Neville, upijając kolejny łyk soku, popatrzył na innych ucztujących. Inaczej niż w poprzednich latach, profesorowie zadecydowali o pozostawieniu wszystkich pięciu stołów, zamiast stworzeniu jednego wspólnego. Chłopak domyślał się, że miało to ścisły związek z tym, jak wielu uczniów postanowiło spędzić przerwę świąteczną w szkole. Ich paczka i kilkunastu innych Gryfonów, podobna ilość Puchonów, cztery osoby z młodszych klas Slytherinu, których imion nawet nie znał, a także Luna, Cho i trzy inne dziewczyny oraz Terry Boot – jedyny chłopak z Ravenclawu… Boją- boimy się opuszczać zamek, przyszło mu do głowy, ale od razu postarał się pozbyć tych myśli. Nie będzie wspominał o wojnie w dzień taki, jak ten.

Od napadu złego nastroju wybawił go nie kto inny, jak sam Albus Dumbledore. Dyrektor wstał ze swego miejsca na środku stołu profesorów i zaklaskał w dłonie. Musiał to zrobić kilka razy, nim wszyscy umilkli.



Jak pozostali odłożyła sztućce i skierowała spojrzenie na siwego czarodzieja. Dumbledore miał na sobie szatę w kolorze burgunda i tego samego koloru tiarę i jako taki wyróżniał się spośród pozostałych nauczycieli, w większości ubranych w klasyczne, czarne szaty. Sybilla Trelawney nie pojawiła się na uczcie, więc o palmę pierwszeństwa pod względem kolorystycznej oryginalności z dyrektorem mogła konkurować chyba tylko sama Luna.

Stary czarodziej zaczął od obdarzenia uśmiechem swoich kolegów i koleżanek po fachu – Minerwy McGonagall, Pomony Sprout, Filiusa Flitwicka, Severusa Snape’a, Aurory Sinistry, Horacego Slughorna i gajowego Rubeusa Hagrida – a potem znów odwrócił się w stronę uczniów.

- Witajcie – zaczął – w ten wspaniały dzień Bożego Narodzenia. – Głos miał wesoły, twarz pogodną, ale po dłuższej obserwacji zauważyła, że uśmiech nie sięgał jego oczu. Nic dziwnego, zważywszy na czasy, w których żyli, i na odpowiedzialność ciążącą na mężczyźnie.

Nawet jeśli Dumbledore poczuł na sobie badawcze spojrzenie Luny, zignorował je.

- Mam nadzieję, że potrawy przygotowane przez nasze wspaniałe skrzaty zaspokoiły wasz głód – od strony Gryfonów dobiegło nerwowe mamrotanie – oraz że prezenty, które znaleźliście dziś rano w waszych dormitoriach sprawiły wam przyjemność. – Rozejrzał się po sali i ponownie zetknął dłonie czubkami palców. – Z mojej strony to tyle. Jedzcie do syta, a wychodząc z Wielkiej Sali, nie zapomnijcie o drobnych upominkach przygotowanych specjalnie dla was! Wesołych Świąt! – Wesoło wykrzyknął Dumbledore na zakończenie, błyskając szkłami swoich okularów-połówek. Luna popatrzyła na stolik koło wyjścia, na którym piętrzyły się niewielkie paczuszki, a którego – była pewna – nie było tam, gdy wchodzili.

Zaklaskała razem z innymi.



Przeniósł wzrok z kolegów dyskutujących o polityce i Owutemach na stół Ravenclawu, od którego właśnie wstała dziewczyna w zielonej szacie. Pomachała swoim rówieśnikom i młodszym koleżankom z domu i skierowała się do wyjścia.

Starając się nie oderwać od niej wzroku – jakby to mogło ją spowolnić – poklepał siedzącego obok Rona po ramieniu.

- Ja już pójdę, ee... Najadłem się.

- Co jest, Neville? – Zdziwiony rudzielec uniósł brwi. – Ostatni przychodzisz, pierwszy wychodzisz… Czy my o czymś nie wiemy? – Zaśmiał się i mrugnął do Harry’ego. Ginny syknęła na niego, by się uciszył.

- Czy to… - zaczęła Hermiona.

- Do zobaczenia! – Chłopak zerwał się z miejsca, widząc, że blond włosy znikają za progiem. Rzucił serwetkę obok talerza i szybkim krokiem podążył za dziewczyną, nieświadom spojrzeń wymienianych za jego plecami przez dwie Gryfonki.

Ze stolika koło wyjścia wziął dwie paczuszki i skręcił korytarzem w lewo, zastanawiając się, gdzie mogła pójść Luna. I co tak właściwie może jej powiedzieć. Dokąd mogą pójść, jeśli będzie chciała z nim gdzieś pójść, i o czym mogą rozmawiać, jeśli w ogóle będzie chciała z nim porozmawiać, i gdzie ona się tak właściwie podziała, i że pewnie znowu zrobi z siebie kretyna przed nią, i był tak zatopiony we własnych myślach, że za późno dostrzegł przyjaciółkę i o mały włos w nią nie wszedł.



Czekała na niego. Oczywiście, że czekała. Miała ochotę z nim porozmawiać, może się przejść, po prostu spędzić razem trochę czasu. Neville był taki miły i kochany, i nie patrzył na nią jak na wariatkę, co robiła większość osób w szkole.

Wyglądał naprawdę dobrze w koszuli, ale to zauważyła już wcześniej. Tak samo jak to, że jego uszy czerwieniały zawsze, gdy się rumienił, albo że jego włosy układały się co najmniej interesująco, jeśli się zapomniał i je rozczochrał. A że inne dziewczyny chichotały na widok okrągłej twarzy, trochę pulchnego ciała i niektórych niezdarnych zachowań tego chłopaka? Cóż, ich strata. Ona uważała to za urocze.

Szczerze się uśmiechnęła, patrząc na zagniecenia na białej koszuli, potargane włosy i zaróżowione uszy. Gryfon złapał oddech, który był przyspieszony, zupełnie jakby chłopak biegł. Może biegł.

Wyciągnął w jej stronę paczkę zawinięta w błyszczący papier.

- Nie wzięłaś swojego prezentu – wymamrotał, spuszczając wzrok.

Owszem, nie wzięła.

- Dzięki – odparła wesoło i rozerwała papier. – Ojej!

Jedna z czekoladowych żab wskoczyła jej na głowę. Pozostałe rozbiegły się we wszystkie strony, upojone wolnością.



Luna posmutniała.

- A co, jeśli ktoś je rozdepcze?

- Nie martw się – spróbował ją pocieszyć. – Pewnie uciekną z zamku.

- Jeśli teraz by uciekły, zamarzłyby – zauważyła. – Prędzej schowają się gdzieś i wyjdą na dwór dopiero na wiosnę.

- Masz rację – przyznał. – A co ty na to, abyśmy teraz wyszli i sprawdzili, czy żadna z nich jednak nie zrobiła czegoś samobójczego? – Zaproponowanie tego przyszło mu łatwiej, niż się spodziewał.

Z ochotą pokiwała głową.

Wciąż rozmawiając, ruszyli w stronę wyjścia z zamku.

- Czyli na wiosnę żaby opuszczą te mury – kontynuował chłopak – i rozpoczną nowe życie gdzieś na błoniach.

- Albo w Zakazanym Lesie – podpowiedziała Krukonka. – Tam zawsze jest więcej cienia i chłodnych miejsc, dzięki którym żabkom nie będzie groziło roztopienie się w promieniach słońca.

- I co? Założą żabie rodziny? – Rozbawiony Gryfon nie spuszczał wzroku z tryskającej energią towarzyszki.

- Najpierw rodziny, a potem całe państwo! – Roześmiała się głośno. – Będą żaby-zbieracze, żaby-strażnicy, żaby opiekujące się młodymi, żabia para królewska…

- One będą się rozmnażać? – wypalił Neville. – Nie, nieważne. – Od razu się wycofał. – Nie chcę wiedzieć…

Po chwili dotarli pod wrota zamku. Skrzaty domowe nie zapomniały nawet o nich – po framugach pięły się złote łańcuchy, lśniące delikatnie od świateł pochodni. Neville nacisnął klamkę znajdującą się na wysokości jego głowy.

Nic się nie wydarzyło.

Chłopak poczuł, że w parze z rumieńcem na jego twarz wypływa bardzo głupia mina.

- Ee… Są zamknięte – stwierdził, patrząc niepewnie na przyjaciółkę.

Uśmiechnęła się, wydobyła z rękawa różdżkę i stuknęła nią we wrota. – Już nie.

Zaśmiał się nerwowo.

- No tak…

Jesteś czarodziejem, kretynie. Istnieje coś takiego jak Alohomora!

Ponownie nacisnął klamkę i pchnął, a ciężkie skrzydło drzwi uchyliło się, wpuszczając do środka strumień zimnego powietrza. Neville wzdrygnął się.

Odkrycie dnia: w zimie jest zimno.

- Może… - zająknął się. – Może wrócimy… zapomniałem… po płaszcze? – Czuł, że jego policzki płoną. Wewnątrz umierał ze wstydu. Idiota, idiota, idiota. Zaprosiłeś dziewczynę na spacer. W zimie. Bez płaszczy. Idiota.

Luna dotknęła delikatnie jego ramienia. Ponownie uniosła różdżkę i wykonała nią jakiś skomplikowany znak.



Sama też odetchnęła z ulgą, gdy ogarnęło ich przyjemne ciepło. Spojrzała na wściekle czerwonego przyjaciela.

- Nie starczy na długo, dopiero się go uczę – przyznała. – Mój rekord to około pół godziny.

- Jest wspaniale, Luna, jesteś wielka. – Głos Gryfona był pełen zachwytu. Potrząsnęła lekko głową. Stać ją na więcej, tylko musi poćwiczyć.

Neville przepuścił ją w drzwiach i cicho domknął za nimi skrzydło wrót.

Ciemnoszare chmury wisiały nisko na niebie. Jedyną rzeczą rozpraszającą zapadający szybko, mimo wczesnej pory, zmrok były jasne prostokąty okien zamku. Kryształki lodu tworzące kołderkę przykrywającą szkolne błonia lśniły subtelnie w tym świetle. Za sprawą zaklęcia, które otoczyło nastolatków bańką ciepłego powietrza, z ich ust nie wydobywała się para. Szli po świeżym śniegu, póki nie zawędrowali nad skuty lodem brzeg jeziora. Początkowo milczeli, jednak potem słowa zaczęły same płynąć.

Luna nie odwracała się. Nie lubiła patrzeć na swoje ślady.

Z nieba cicho spadały kolejne płatki śniegu.




 znalezione na www.wbstudiotour.co.uk
(Powtarzać czwarty raz, nie powtarzać... Nie był inspiracją, ale jest idealny;) )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz